Nieśmiertelniki, blaszka z numerem ubezpieczenia społecznego, tabliczka z walizki z paryskim adresem. A także kilka tysięcy innych przedmiotów opowiadających historię niemieckiego obozu jenieckiego.
W auli Wydziału Humanistycznego Politechniki Koszalińskiej zaprezentowano część znalezisk archeologicznych z terenu obozowego.
Karolina Pawłowska /Foto Gość
Takie są efekty kilku lat prac archeologicznych prowadzonych na terenie byłego niemieckiego obozu jenieckiego Stalag Luft 4 Gross Tychow. Część z nich zaprezentowano w auli Wydziału Humanistycznego Politechniki Koszalińskiej. – Po wojnie obóz został rozebrany, a jego 100-hektarową powierzchnię zalesiono. Mimo to zachowały się fizyczne ślady baraków, budynku kuchni czy szpitala. Przez 70 lat nie przeprowadzono żadnych szczegółowych badań na tym terenie, aż do 2018 r. – przyznaje Aleksander Ostasz, dyrektor kołobrzeskiego Muzeum Oręża Polskiego, które zainicjowało badania archeologiczne.
Tysiące artefaktów
Prace te prowadziła współpracująca z placówką Grupa Eksploracyjno-Poszukiwawcza „Parsęta”. − Kiedy pojawił się pomysł prac w Modrolesie, byłem nastawiony sceptycznie – nie ukrywa Jan Orliński, szef grupy. – Wiedzieliśmy, że teren jest często odwiedzany przez poszukiwaczy z całej Polski i nie spodziewaliśmy się wiele znaleźć. Jednak już pierwszy dzień pokazał, że zasoby tego miejsca są ogromne. Dotychczas przepracowaliśmy tam 23 dni i odnaleźliśmy kilka tysięcy artefaktów.
Historia zlokalizowanego kilka kilometrów od Tychowa obozu zamyka się w niespełna roku istnienia i dramacie blisko 10 tysięcy uwięzionych tu żołnierzy. Stalag Luft 4 Gross Tychow został założony w kwietniu 1944 r. jako filia obozu jenieckiego w Żaganiu. Obóz był przeznaczony dla lotników zestrzelonych podczas działań nad Europą. Według obozowej ewidencji na dzień 1 stycznia 1945 r. przebywało w nim 8708 Amerykanów, 620 Brytyjczyków, 147 Kanadyjczyków, 132 Rosjan. Ale byli również Australijczycy, Nowozelandczycy, Południowoafrykańczycy, Czesi, dwóch Francuzów i jeden Norweg. Wśród lotników z RAF-u było również 60 Polaków. Między 6 a 8 lutego 1945 r., wobec zbliżającego się frontu wschodniego, więźniowie zostali zmuszeni do ruszenia w kierunku Hamburga. Ci, którym udało się przeżyć gehennę wielotygodniowej zimowej marszruty, nazwali ją marszem śmierci.
Polskie ślady
W modroleskim lesie pozostały po nich tysiące przedmiotów: maszynki do golenia, wisiorki, sygnety czy guziki. – Staramy się je łączyć z nazwiskami, szukać rodzin, opowiadać im historię ich dziadków – mówi Paweł Urbaniak z Muzeum Oręża Polskiego. Od lat zabiega o pamięć o jeńcach Stalagu Luft IV. W tych wysiłkach wspomagają go pasjonaci historii z Bałtyckiego Stowarzyszenia Miłośników Historii „Perun” oraz samorządowcy z Tychowa. W 2018 roku ukazała się pierwsza polska publikacja poświęcona historii obozu, pod redakcją dr hab. Michała Polaka i Pawła Michalaka. Autorzy zapowiedzieli jej wznowienie.
Wśród nieoczywistych ciekawostek dotyczących obozu Paweł Urbaniak wskazuje na element radzieckiego karabinu maszynowego i opowiada o drugim życiu stalagu. − Jak w większości przypadków, Rosjanie wykorzystywali wyzwolony obóz do własnych celów jeszcze przez dwa, a może nawet trzy lata. Również do internowania osób podejrzanych o współpracę z AK i innego elementu zagrażającego bezpieczeństwu Związku Radzieckiego – opowiada. Wśród artefaktów są też ślady polskie. Jak orzełek wzoru 43, potocznie nazywany kuricą. To potwierdzenie relacji świadka Jana Mikszo, który przekazał informację o tym, że w styczniu 1945 r. do obozu wprowadzono grupę jeńców polskich, najprawdopodobniej wziętych do niewoli podczas walk o Wał Pomorski. − Czy poznamy ich nazwiska? Nie wiemy nawet, ilu ich było, bo jest mowa jedynie o grupie – mówi muzealnik. Za to bardzo liczy na to, że uda się trafić na ślady posiadaczy nieśmiertelników: Roberta W. Peelmana Jr. 35678826 T43 0 i Miltona E. Chandlera 31222341 T43-43 0 P albo właściciela ubezpieczenia nr 202-01-7977, Benjamina Gioacchino. Historia odnalezionej w Modrolesie papierośnicy pokazuje, że warto próbować. Wnikliwe poszukiwania pozwoliły zidentyfikować jej właściciela A.E. Gray'a, pilota 611. Dywizjonu Myśliwskiego RAF, i poznać jego losy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.