Filia krwawego Ravensbrück

Karolina Pawłowska

|

Gość Koszalińsko-Kołobrzeski 15/2024

publikacja 11.04.2024 00:00

– To miejsce przykryły nie tylko hałdy ziemi, ale też hałdy niepamięci – mówią nieliczni zainteresowani tematem. Dzięki śledztwu IPN pamięć o ofiarach oddziału obozu koncentracyjnego w Kaliszu Pomorskim zostanie odkopana.

Jednym z nielicznych zachowanych dokumentów przekazujących świadectwo o tym lagrze, jest zaprezentowany przez prokuratora Bukowskiego list z zalakowanej butelki. Jednym z nielicznych zachowanych dokumentów przekazujących świadectwo o tym lagrze, jest zaprezentowany przez prokuratora Bukowskiego list z zalakowanej butelki.
Karolina Pawłowska /Foto Gość

Zagadnięci przechodnie reagują niechętnie, zasłaniają się niewiedzą. Ci, którzy co nieco słyszeli, kierują nas na rogatki miasta, do części powszechnie zwanej Dużą Stacją. Dziś teren przy ulicy Wrocławskiej (wylot w kierunku na Choszczno) to las. Drzewa i krzewy skutecznie zadbały o to, by cokolwiek się tu znajdowało, pozostało niewidoczne przed niewiedzącym, czego szukać wzrokiem. – Najpierw był entuzjazm z odkrycia, potem spadła na mnie fala krytyki. Po pierwszych publikacjach usłyszałem zarzut, że publikowanie takich niesprawdzonych informacji może zaszkodzić relacjom dzisiejszych i dawnych mieszkańców Kalisza Pomorskiego, naszym dobrym relacjom z sąsiadami zza Odry. I nie warto dotykać sprawy z tak odległej przeszłości, tym bardziej że nie wiadomo, czy w ogóle jest czego dotykać – mówi Krzysztof Wiśniewski. Leśnik i pasjonat miejscowej historii jako pierwszy w 2014 r. poruszył temat kaliskiego obozu na internetowym blogu. Potrzeba było dekady, żeby pojawiła się szansa na wyjaśnienie okoliczności i zdarzeń oraz przywrócenie pamięci o ofiarach.

Najdalej na wschodzie

Nieustannie głodny rąk do pracy hitlerowski przemysł generował potrzebę powstawania obozów, których siłę napędową stanowili więźniowie. Obozy pracy rozsiane były gęsto na całym terytorium Rzeszy. Na terenie dzisiejszego województwa zachodniopomorskiego istniały jednak tylko cztery posiadające status obozu koncentracyjnego: Police, Chojna, Kluczewo i najdalej wysunięty na wschód – Kalisz Pomorski. Dzisiaj niewiele o nim wiadomo. Według zachowanych informacji działał niespełna rok – od wiosny 1944 r. do stycznia 1945 r., gdy został ewakuowany. Był filią owianego krwawą sławą obozu w Ravensbrück, miejsca bestialskich eksperymentów medycznych i śmierci 92 tys. kobiet i dzieci. Na kaliski obóz składało się sześć lub osiem baraków, w których upchnięto do tysiąca więźniów. Ilu dokładnie ich było i jakiej byli narodowości, jak wiele ofiar pochłonął obóz i gdzie dzisiaj spoczywają ich ciała – między innymi na te pytania ma odpowiedzieć śledztwo, które na przełomie marca i kwietnia rozpoczął prokurator Krzysztof Bukowski. Śledczy z Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Koszalinie chce zbadać, co wydarzyło się w trakcie II wojny światowej w dzisiejszym Kaliszu Pomorskim. Koszaliński prokurator prowadzi już międzynarodowe śledztwo związane z głównym obozem Ravensbrück, które dotyczy zbrodni popełnionych na obywatelach polskich. – Samą ideą powołania Instytutu Pamięci Narodowej jest przywracanie tożsamości ofiarom. Dlatego stawiam sobie dwa główne cele – ustalenie danych osób pokrzywdzonych, także ofiar, o których zabójstwach już wiemy, oraz ustalenie sprawców i – jeśli żyją – pociągnięcie ich do odpowiedzialności – mówi prokurator Krzysztof Bukowski.

Świadków brak

Nie będzie to łatwe. Niepodejmowany przez dziesięciolecia temat umierał razem z nielicznymi świadkami. Pewne próby wyjaśnień podjęto pod koniec lat 70. ubiegłego wieku. Na wniosek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskiej miejscowa milicja rozpytała najstarszych mieszkańców miasta, pojawiły się też anonse w gazetach. – Materiał, jaki pozostał po tamtej komisji jest, jaki jest. Mówiąc krótko, bardzo skromny. A były wówczas dużo większe możliwości niż dzisiaj – przyznaje prokurator Bukowski. Na anons w prasie odpowiedział jeden z byłych więźniów. Przekazał informacje o warunkach przetrzymywania, pracy i wielonarodowości więźniów. Przytoczył też przykłady dokonanych przez hitlerowców zabójstw. – Według jego relacji trzech młodych Polaków chciało iść w nocy do toalety. Zostali za to rozstrzelani i pochowani. Gdzie? Świadek tego nie wiedział. Inny Polak próbował nocnej ucieczki. Więźniowie zobaczyli go rano skatowanego na pryzmie piachu. Każdej wychodzącej do pracy grupie przekazywał „meldunek” z ostrzeżeniem, żeby nie brano z niego przykładu. Pozwolono mu żyć jeden dzień. Potem został zastrzelony. Nie wiadomo, gdzie go pochowano. Podejrzewam, że przy obozie znajdował się cmentarz i myślę, że szczątki nadal tam spoczywają – mówi prokurator Bukowski. Mogą to potwierdzać inne zeznania z 1978 r. osoby, która w dzieciństwie podczas zabawy w tym miejscu natrafiła na ludzkie szczątki. Przesłuchany przez komisję świadek podał też nazwisko i adres innego żyjącego jeszcze więźnia, ale informacja ta przeszła bez echa. – Nic z tym nie zrobiono. Obecnie ta osoba już nie żyje. Nie żyje również ten jedyny przesłuchany świadek. Ani jego żona, ani jego dzieci. Czy wnuki będą posiadały jakieś dokumenty czy informacje? – zastanawia się prokurator Bukowski. Inny ślad przetrwał jako list w zalakowanej butelce, odnaleziony na terenie obozu. To emocjonalny list i szkic obozowych zabudowań.

Cudowna broń

Zachowane zeznanie potwierdza pojawiającą się w miejskiej legendzie famę, że pracujący tu więźniowie zatrudnieni byli przy produkcji zapalników do rakiet V1 lub V2 – „cudownej” broni, mającej odwrócić los II wojny światowej. Już w 1937 r. w Peenemünde, na bałtyckiej wyspie Uznam (niem. Usedom), Niemcy stworzyli wojskowy instytut badawczy (Heeresversuchsanstalt, HVA), prowadzący prace nad rakietami batalistycznymi pionowego startu A-4 lub Vergeltungswaffe-2 (broń odwetowa 2), znanymi powszechnie jako V-2. Na Uznam miał także swoją siedzibę ośrodek rakietowy Luftwaffe Peenemünde-West. Testowano tam bombę latającą V-1. Po zbombardowaniu przez aliantów głównego zakładu w 1943 r. produkcja została rozproszona po całej Rzeszy. Kalisz z ukrytą w lesie fabryką w pobliżu węzła kolejowego stanowił idealną lokalizację. Na Wrocławskiej nie pozostało wiele. Jedyny ślad po obozie to parterowy barak, zaadaptowany na budynek socjalny. Stanowił część kompleksu, choć znajdował się już za obozowym płotem. Więzienne baraki stały kilkadziesiąt metrów dalej, w głębi dzisiejszego lasu.

– Kiedy w 2014 r. kręciłem się tam po terenie, wyszła, dziś już nieżyjąca, jedna z mieszkanek i opowiedziała mi, że kiedy miała kilkanaście lat, przyjeżdżali tam Francuzi i Belgowie. Płakali, chodząc po lesie. Chcieli pokazać jej i koleżance, gdzie znajdują się jakieś mogiły. Dziewczyny jednak bały się – opowiada Krzysztof Wiśniewski. Teren ścisłego obozu nie był duży, zamykał się najprawdopodobniej w kwadracie 200 na 200 metrów. „Bezpieczeństwo” zapewniało ogrodzenie z drutu kolczastego, wzmocnione wysokim napięciem oraz rozmieszczone wzdłuż płotu wieżyczki strażnicze. Wokół obozu są też widoczne do dzisiaj pozostałości czterech murowanych bunkrów. Za ogrodzeniem znajdowały się także inne, należące do kompleksu obozowego budynki. Usytuowana po drugiej stronie ulicy fabryka (pomalowana w barwy maskujące), jeszcze parę lat po wojnie służyła za magazyn rolniczy. Pozostał po niej jedynie fragment podłogi z betonowych płyt. Są też resztki piwnic i podziemnych magazynów. Las niechętnie, ale jednak oddaje upartym poszukiwaczom nieliczne ślady: klucze z identyfikatorami (do baraków?), metalowe pudełko z wazeliną wyprodukowane w Warschau, ręcznie robione sztućce i narzędzia czy niemieckie dystynkcje. Jednym z najciekawszych obiektów jest metalowa miska z ręcznie wygrawerowanym na bocznej ściance napisem „Malou” – popularne nazwisko z pogranicza francusko-belgijskiego.

Opowiedzieć i upamiętnić

Te wstępne, choć wiele wnoszące do odkrycia historii kaliskiego obozu fakty i ustalenia przytoczono podczas spotkania, na które zaprosiła do Kalisza Pomorskiego koszalińska delegatura Instytutu Pamięci Narodowej w Szczecinie. – Zależało nam na tym, żeby kolejny „Przystanek Historia” odbył się w tutaj, w Kaliszu Pomorskim. Jego zadaniem jest przybliżanie przeszłości młodemu pokoleniu, więc bardzo się cieszę, że młodzież pojawiła się tak licznie. Chcemy także im opowiedzieć o tym, co działo się w ich mieście, i zachęcić do upamiętnienia tego miejsca – wyjaśnia Rafał Semołonik z koszalińskiej delegatury IPN, który poprowadził spotkanie. Wzięli w nim udział prokurator Krzysztof Bukowski, Krzysztof Ignaszewski – pasjonat historii regionalnej ze Stowarzyszenia „Bastion Tradycji”, oraz Krzysztof Wiśniewski. – Jak powiedział któryś z prelegentów, to miejsce przykryły nie tylko hałdy ziemi, ale też hałdy zapomnienia. Publikując dziesięć lat temu informacje na blogu, chciałem ocalić to miejsce od zapomnienia i przywrócić pamięć ludziom, którzy tam cierpieli. Trochę też uświadomić sąsiadów, co działo się dawniej na dzisiejszej ulicy Wrocławskiej – mówi badacz lokalnej historii. Nie ukrywa radości z faktu, że tematem, którym przez ponad 10 lat nikogo nie udało mu się zainteresować, w końcu zajmie się Instytut Pamięci Narodowej. – Mój zapał ostygł, gdy natrafiłem na opór instytucji, które powinny się tym odkryciem zająć. Koszalińska delegatura IPN przywróciła mi nadzieję, że uda się w pełni opowiedzieć o tym, co działo się w filii KL Ravensbrück w Kaliszu Pomorskim – dodaje. Przekazując informację o wszczęciu śledztwa, prokurator Bukowski zapowiedział planowane na przełom kwietnia i maja oględziny miejsca, w którym znajdował się obóz. Poszukiwani są także świadkowie tego, co działo się w Kaliszu Pomorskim w trakcie wojny oraz krewni osób, które przebywały w obozie.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.