Kilkuset demonstrujących, pamięć i kwiaty pod pomnikiem Polskiego Państwa Podziemnego. Słupszczanie nie zapomnieli o Żołnierzach Wyklętych.
Już po raz szósty przeszli po zmroku ulicami swojego miasta, by w ten sposób przypomnieć o bohaterach antykomunistycznej walki w latach powojennych.
Swoje świętowanie rozpoczęli w kościele św. Jacka, który wypełniony był po brzegi modlącymi się wiernymi. Ci, którzy nie zmieścili się w świątyni oczekiwali na podwórzu.
Tak jak Agnieszka i Piotr, którzy co roku przychodzą na marsz. - Tym razem tylko z młodszą córką, bo starsza złamała nogę, więc ciężko byłoby jej iść. Jesteśmy tu, bo chcemy w ten sposób pokazywać naszym dzieciom, kim byli bohaterowie zapomniani przez lata. Na ich cześć wywiesiliśmy nawet flagę na balkonie. Jako jedyni w bloku - uśmiechają się uczestnicy marszu.
Adam Jaworski także maszeruje ulicami Słupska, aby upamiętnić Żołnierzy Wyklętych już od sześciu lat. Bo jak mówi, to ważne święto. - I to dobry moment, żeby przypomnieć słowa Inki, która powiedziała "zachowałam się jak trzeba". Właśnie w Wielkim Poście możemy się zastanowić, czy zachowujemy się tak, jak trzeba - mówi jeden z organizatorów wydarzenia.
Nad losem Żołnierzy Wyklętych zastanawia się także Bartek, który przez cały marsz paradował z biało-czerwoną flagą. - Ciekawi mnie, ilu z uczestników tego marszu potrafiłoby oddać swoje życie za Ojczyznę? Właśnie dlatego podziwiam tych bohaterów - mówi licealista, który przyznaje, że z wielką chęcią poznaje historie Wyklętych. - Zwłaszcza na stronach IPN-u, gdzie można znaleźć ciekawe informacje. Bo w szkolnych podręcznikach jest tego zaledwie kilka linijek. A przecież nikt już nie zabrania mówić o historii - komentuje Bartek.
Obok niego idzie dwójka starszych ludzi. W dłoniach ściskają proporczyk z wizerunkiem porucznika Jana Rodowicza, pseudonim Anoda. - Kto to taki? Nie mam pojęcia, ale jak tylko wrócę do domu sprawdzę, bo bardzo mnie jego postać zaciekawiła - mówi kobieta.