W roli Dariusza Kowalskiego

M.in. o uśmiechu Matki Bożej i życiowej roli - rozmowa z aktorem, gościem diecezjalnej pielgrzymki do Skrzatusza.

Ks. Wojciech Parfianowicz: Czy jest Pan w Skrzatuszu po raz pierwszy?

Dariusz Kowalski: Tak. Nigdy wcześniej nawet nie słyszałem o tym miejscu.

Wiem, że nie powinno się zadawać takich pytań, bo niby jak gość ma odpowiedzieć gospodarzowi, który pyta, jak mu się u niego podoba. Ale jednak...jakie są Pana wrażenia po pierwszej wizycie?

Wszedłem do kościoła i zostałem dosłownie powalony na kolana. Wspaniała  architektura i wnętrze, wszystko nastrajające do modlitwy, no i w centrum ta  przepiękna rzeźba!

Dostrzegł Pan coś w Cudownej Piecie Skrzatuskiej?

To jest niezwykły wizerunek uśmiechniętej Matki Bolesnej!  Uśmiecha się, jakby była świadoma tego, że oto dokonało się wielkie dzieło i nagle wszystkie niewiadome, wszystkie znaki zapytania całego Jej życia, odkąd powiedziała Bogu "niech mi się stanie według Twego słowa", znalazły swoje rozwiązanie, znalazły odpowiedź. Ona uśmiecha się jak szczęśliwa matka piastująca niemowlę… Jest przy tym taka zamyślona, patrząca gdzieś dalej, gdzieś w głąb, jakby nagle poznała wielką tajemnicę. Są takie wizerunki Madonny, które poruszają. I to jest właśnie taki wizerunek. Trudno to wszystko nazwać, po prostu chce się patrzeć w Jej twarz i podążać za Jej myślami… . Całe wnętrze kościoła jest niezwykłe. Są takie świątynie, których wystrój pomaga się skupić, w których czuję się malutki wobec ogromu tajemnicy - a to są właściwe proporcje między stworzeniem a Stwórcą.

Dzisiaj ma Pan w Skrzatuszu szczególne zadanie. Będzie Pan publicznie dawał świadectwo swojej wiary. Ludzie Pana znają, ciągle ktoś Pana zatrzymuje, chce zrobić sobie z Panem zdjęcie. Ktoś mógłby powiedzieć, że takie publiczne przyznanie się do wiary, to nie jest najlepszy "chwyt" marketingowy. Takie wyznanie mogłoby aktora w jakiś sposób zaszufladkować, może kogoś, np. mniej wierzącego, nawet zniechęcić. Nie boi się Pan takiego zawodowego "strzału w stopę"?

Dlaczego mówimy o marketingu? Mówmy o Duchu Świętym! On tu rządzi. On rozdaje karty, a raczej, przepraszam: On rozdaje dary. Ja po prostu zostałem obdarowany i o tym mówię. Talent przecież też dostałem od Niego… . Św. Paweł  w liście do Koryntian pisze: "…uwierzyłem, dlatego przemówiłem; my także wierzymy i dlatego mówimy" (2 Kor 4,13b) Mam Bogu wiele do zawdzięczenia, naprawdę wiele, a dokładniej mówiąc: wszystko. Więc jeśli mogę choć trochę się odwdzięczyć i opowiedzieć o Jego miłości, robię to, traktując tę okazję jako wyróżnienie. Po prostu mówię prawdę. Dlaczego miałbym tego nie robić? Wszystko jest w rękach Boga, cały świat, marketing też! (śmiech). A nawet jeśli miałby to być „strzał w stopę”, to trudno. Mogę iść o kulach, byle do Królestwa… (śmiech).

Z drugiej strony, świadectwo osoby znanej, ma też wielką siłę dla ludzi wierzących. Dla wielu to, co mówi ktoś „z telewizora” ma znaczenia właśnie z samego faktu, że to jest ktoś „stamtąd”, a więc... musi być coś w tym, co mówi.

Komuś, kto chce mnie słuchać, bo wydaje mu się, że jestem kimś wyjątkowym, ponieważ widział moją twarz w telewizji, mówię - owszem, jestem kimś wyjątkowym, ale z innego powodu: jestem dzieckiem Boga! Każdy jest wyjątkowy w Jego oczach. Każdy z nas jest najcudowniejszym Jego pomysłem. I każdy z nas jest kochany przez Niego za darmo! Nie musi zasługiwać sobie na Jego miłość. Więc jestem wyjątkowy tak samo, jak ty. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że łatwo jest o Bogu mówić, że będę rozliczany nie ze słów, ale z miłości. Jak każdy tak wyjątkowo obdarowany, jak każdy z nas! Ja też  toczę codzienną walkę z własną skłonnością do grzechu. Nie jestem ani lepszy, ani gorszy od tego, kto mnie słucha. Ja, tak samo, mam problemy, jestem grzeszny ze swej skażonej natury, ale również, tak samo, jestem wybrany, zostałem odkupiony, dostałem Bożą miłość i mogę wyciągnąć rękę po Jego miłosierdzie.

Aktor wciela się na ekranie w różne postacie. Nie jest sobą, gra kogoś innego. Tutaj Pan będzie do bólu sobą. Dawanie świadectwa to jest coś innego. Tutaj się nie gra. Podczas świadectwa człowiek trochę obnaża siebie samego. Tutaj nie jest Pan aktorem.

No nie, bo to jest prawdziwe życie. Chociaż aktor w tym, co robi, też w pewnym stopniu obnaża siebie. W jakim - to wie już tylko on sam. Skoro już mówimy o aktorstwie, to powiem, że bycie aktorem to jest coś dziwnego. To jest ciągłe podgrzewanie  swoich emocji, nieustanne  "dokładanie do pieca", wyciąganie niejako "na wierzch" swoich nerwów. To tak jakbym u dentysty, zamiast prosić o założenie plomby na chory ząb, zaleczenie rany, prosił o coś przeciwnego - grzebanie w odsłoniętych nerwach. To jest rodzaj aberracji z punktu widzenia normalnego życia. Żeby się po takich zabiegach poskładać do kupy, potrzeba niemałego wysiłku. Przecież normalnie, nasze emocje poddajemy pod władzę rozumu i staramy się prowadzić życie uporządkowane. W aktorstwie  bezwzględnie konieczne jest zachowanie  zdrowego dystansu  do tego, co się robi, żeby nie pomieszać swojego życia  z życiem postaci, które się odtwarza. Tutaj jednak niczego nie gram i choć mówię otwarcie również o swoich bolesnych doświadczeniach, mówię to jako człowiek, który znalazł Lek. Lek na wszystko!

Dariusz Kowalski dając świadectwo, nie występuje więc w roli... chrześcijanina.

Ależ tak, występuję w roli chrześcijanina i to jest moja rola życiowa! Gram, a raczej wypełniam, lub jeszcze dokładniej: staram się ją wypełniać od ponad pięćdziesięciu lat, czyli od momentu mojego chrztu. W tej roli obsadził mnie Bóg i dał mi absolutną wolność. Mogę godzić się na scenariusz, jaki On dla mnie układa, albo koniecznie pisać mój własny, realizując swoje własne pomysły. Za to już dziękuję; próbowałem - to było żałosne. Chcę, żeby On był moim scenarzystą, bo ufam, że On ma najlepszy pomysł na moje życie. Szukam więc Jego woli, staram się ją poznać - i wypełniać. Na tym polega ta "gra", ten mój życiowy "teatr". Tutaj gram tę jedyną rolę, którą musi zagrać każdy z nas, czyli siebie samego. To jest życie. Tu wszystko jest naprawdę.  A aktorstwo, zawód aktora,  jest  zabawą. Z  punktu widzenia prawdy o człowieku ono jest czymś, co - jak się wydaje -  zwalnia z odpowiedzialności. Jako aktor, ja się tylko wcielam w kogoś, jest tu jakieś "wzięcie w nawias", a na co dzień muszę przecież być odpowiedzialny  za swoje czyny i słowa. Poczucie odpowiedzialności to jest coś, co odróżnia człowieka dorosłego od dziecka, które nie rozumie jeszcze swoich emocji, nie rozumie siebie samego. Człowiek dojrzały powinien rozumieć swoje emocje i panować nad nimi. Co odróżnia prawdziwe życie od udawania? To, że ponosimy konsekwencje swoich czynów, swoich wyborów,  jesteśmy za nie odpowiedzialni. Choć uważam, że istnieje też jakaś odpowiedzialność aktora wobec widza. Odpowiedzialność artysty. Ale to już chyba inny temat.

Co chce Pan przekazać dzisiaj uczestnikom pielgrzymki do Skrzatusza?

Jestem tutaj po to, aby publicznie podziękować Panu Bogu za to, że mnie kocha, takiego, jakim jestem. Że mnie nie skreślił, że ma jakiś plan dla mnie, że ciągle mam szansę, żeby ten plan zrealizować. Chcę iść tam, gdzie On chce, żebym poszedł i robić to, co On zaplanował. On lepiej wie, co dla mnie jest dobre. Bo jest najlepszym Ojcem! I jest nim absolutnie dla każdego z nas, bez wyjątku! Czeka tylko na naszą decyzję oddania w Jego ręce sterów swojego życia. Bo przecież dał nam wolność! Myślę, że największą pokusą na drodze wiary  jest chęć, żeby wszystko rozumieć. Ja już chyba z tego wyrosłem. Nie muszę rozumieć wszystkiego, znać odpowiedzi na wszystkie pytania. Nawet nie muszę już ich zadawać. Ja tylko muszę wiedzieć, czy to, co się w moim życiu dzieje, jest zgodne z wolą mojego Ojca. To wystarczy.


Dariusz Kowalski

Urodził się w roku 1963. Jest aktorem filmowym, serialowym i dubbingowym. Szczególną popularność zdobył, wcielając się w rolę Janusza Tracza w serialu telewizyjnym "Plebania". Aktor 18 września był gościem diecezjalnej pielgrzymki do Skrzatusza. Spotkał się z kilkutysięczną rzeszą pielgrzymów, dzieląc się świadectwem swojej wiary.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..