Obtarte stopy, wulgarne okrzyki, alkoholowe zamroczenie - Bóg i to może wykorzystać, żeby poruszyć serce człowieka. I otworzyć je na Chrystusowy krzyż.
Koszalinianie wzięli krzyż na ramiona i wyszli na ulice miasta. W ponaddwugodzinnym nabożeństwie Drogi Krzyżowej modlili się za siebie i swoich sąsiadów.
- Wołajmy o łaskę odnowy duchowej, otwarcia na Boże działanie, ale również otwarcia na siebie nawzajem. Niech moc płynąca z krzyża ogarnie nasze serca, zbuduje wspólnotę wiary, abyśmy w męce i śmierci naszego Pana Jezusa Chrystusa oddali Mu chwałę i uwielbienie, a dla siebie widzieli nadzieję - prosił bp Krzysztof Włodarczyk ruszających sprzed katedry wiernych. Zachęcał, by szli po śladach Mistrza.
Drewniany krucyfiks co stację przejmowały inne ręce, dźwigały inne ramiona - duchownych, sióstr zakonnych, kleryków, przedstawicieli władz miejskich, wiernych koszalińskich parafii, członków grup i wspólnot.
- Poczułem, że wzięcie krzyża na ramiona to odpowiedzialność: za siebie, za innych, za intencje, które wzbudziłem w sobie przed wyjściem. Wśród nich główną była ta o nawrócenie tych, których na tej Drodze Krzyżowej nie było, którzy ignorowali krzyż albo odwracali od niego ostentacyjnie głowę - mówi pan Jarek, przedstawiciel parafii katedralnej.
Gdy Pan Jezus po raz trzeci upada pod krzyżem, w jednym z bloków otwiera się okno. Wulgarne zaczepki i komentarze mieszają się z płynącym z głośników rozważaniem. Część wiernych przeczesuje wzrokiem piętra, część tym mocniej zatapia się w modlitwie.
- Właściwie to dzięki temu krzykaczowi uświadomiłam sobie, jak to musiało być wtedy, w Jerozolimie. Jezus szedł środkiem miasta, a ludzie albo nie zwracali na niego uwagi, albo szydzili. Nic się nie zmieniło - konstatuje jedna z kobiet, pogrążając się w rozmyślaniach.
Przy 12. stacji wierni długo nie wstają kolan. Nie wstaje też młody mężczyzna tuż przy przejściu dla pieszych. Nie zwraca uwagi na wysypujące się z reklamówki puszki piwa. Balansując ciałem, łapie równowagę. Gdy kończą się rozważania o śmierci Jezusa, rusza chwiejnie w stronę księdza.
- Ja się codziennie boję, że umrę. Boję się umierać - mówi niewyraźnie. Zanim odejdzie, schowa w kieszeni otrzymaną od księdza ulotkę o szkole modlitwy. Czy ją znajdzie, gdy wytrzeźwieje? Czy przyjdzie do kościoła? Długo patrzy za mijającymi go ludźmi z krzyżem na ramionach. Oni modlą się także za niego.
Niejednokrotnie ofiarowywali w intencji miasta i jego mieszkańców swoje cierpienie: znużenie, zmęczenie całym dniem pracy, pobolewające nogi.
- Już po 4. stacji chciałam zawrócić do domu - przyznaje, nieco kuśtykając, młoda dziewczyna. Ofiara mody i wysokich obcasów dotarła jednak do kościoła pw. Ducha Świętego. - Gdybym nie obtarła sobie nóg, nawet bym się nie zastanawiała tak naprawdę, po co tu jestem. Nic by mi nie doskwierało, nic nie uwierało. Jakbym była na spacerze, a nie zastanawiała się nad męką Jezusa. W tym roku uświadomiłam sobie, że właśnie taka powinna być Droga Krzyżowa - niewygodna - kiwa głową. A jej koleżanka dodaje: - To krzyż wskazuje kierunek.