Blisko tysiąc osób, niekiedy z wózkami lub na rowerach. Z balonami i kolorowymi transparentami. Wspólnie przeszli ulicami Słupska, by zamanifestować swoje przywiązanie życia i rodziny.
Słupski Marsz Dla Życia i Rodziny wyruszył w tym roku po raz siódmy. To inicjatywa, która trwa nieprzerwanie od lat.
- Kiedy przychodziłem do Słupska siedem lat temu, rodziła się fundacja „Przyjaciele Życia”, a nad wszystkim czuwał ks. Piotr Domaros. Ta myśl przetrwała, bo wszystko, co robi się w imię Boże trwa nadal - komentuje ks. Lucjan Huszczonek, który od początku maszeruje z słupskimi rodzinami. - Jest piękna pogoda, uśmiechy na twarzy, trzeba się cieszyć - dodaje proboszcz parafii św. Maksymiliana M. Kolbego.
Uśmiechów na twarzach uczestników nie brakowało. Nawet, gdy zmęczeni maszerowali z trójką bądź czwórką dzieci. Tak jak Andżelika, która na marsz przyszła z bratem Tomkiem oraz dziećmi: Alicją, Weroniką i Wojtkiem.
- Dlaczego? Bo codziennie swoim życiem pokazujemy, że rodzina to dla nas ogromna wartość. A dziś jest ku temu szczególna okazja - mówi trzydziestokilkulatka.
Studentka Ola zabrała na marsz swoje siostrzenice, bo jak mówi trzeba od małego zaszczepiać im wartości.
- Mnie w domu wychowywano, że rodzina jest priorytetem i uważam, że trzeba to przekazywać dalej - podkreśla. I nie przeszkadza jej festynowa otoczka marszu.
- Trochę jest piknikowo, rozrywkowo. Ale to pozwala dostrzec tym, którzy stoją z boku, że coś ważnego dzieje się na naszych ulicach - uważa Joanna, słupska nauczycielka, która na marsz zabrała wnuka Ignacego. - Rodzice postanowili odpocząć i zostać w domu. A szkoda - dodaje.
Tegoroczny Marsz Dla Życia i Rodziny zakończył się w Parku Powstańców Warszawskich, gdzie zorganizowano specjalny, rodzinny festyn.