Zachodniopomorskie. Po kilku tygodniach pikiet pod Urzędem Wojewódzkim w Szczecinie i blokowaniu dróg w regionie, rolnicy zawiesili protest. Czekają na decyzję rządu. O co chodzi rolnikom?
Kilkanaście dni temu ko- lumna ciągników w śli- maczym tempie poruszała się na trasie z Biesiekierza do Koszalina. Blokując drogę, rolnicy protestowali m.in. przeciwko nieprawidłowej – ich zdaniem – sprzedaży ziemi przez Agencję Nieruchomości Rolnych.
Ziemia nie dla obcych
– Wojny zawsze toczyły się o terytorium, a teraz dochodzi do takiego absurdu, że nasza ziemia przechodzi w ręce tego, kto da za nią więcej – mówi Wiesław Piątek, członek zarządu Zachodniopomorskiej Izby Rolniczej. Rolnicy uważają, że Agencja Nieruchomości Rolnych działa ze szkodą dla rodzinnych gospodarstw rolnych, bo umożliwia kupno ziemi zagranicznym kontrahentom. Polski rolnik, który chce powiększyć swoje gospodarstwo i dokupić ziemię z zasobów ANR, nie jest w stanie konkurować w przetargu o tę ziemię. Zachodnie firmy z dużym kapitałem reprezentują w przetargu o ziemię podstawione „słupy”. To osoby, które spełniają wszelkie warunki określone prawem i mogą przystąpić do przetargu. Ale „słupy” nie kupują ziemi dla siebie, ale dla swoich zagranicznych mocodawców. – Niedorzecznością jest to, że do przetargu o ziemię staje właściciel 5-hektarowego gospodarstwa, kupuje 300 hektarów gruntu i płaci kilka milionów gotówką. Po upływie kilku dni nabywca 300 hektarów ceduje „swój” zakup na rzecz zagranicznej spółki, która tak hojnie wsparła go finansowo – wyjaśnia Piątek.
Stąd oburzenie rolników na ANR. – Prawo powinno chronić ziemię, bo jej sprzedaż powoduje, że z Polski uciekają pieniądze. Obcokrajowiec nie będzie się u nas zaopatrywał w nawozy, maszyny czy materiały budowlane. Przywiezie je ze swojego kraju – ostrzega pan Piątek. Edyta Jaroszewska-Nowak ze Stowarzyszenia Producentów Żywności Metodami Ekologicznymi „Ekoland”, właścicielka gospodarstwa w Kluczkowie koło Świdwina, przyznaje, że problem przejmowania ziemi przez obcy kapitał dotyka wszystkich rolników. – Małe i duże gospodarstwa chcą tego samego – zwiększenia swoich możliwości produkcji rolnej. Problem pojawia się wtedy, gdy nie mogą dokupić ziemi, bo kwoty przetargów są zbyt wysokie i ziemia trafia w ręce figurantów – wyjaśnia. Pani Edyta podziela zdanie Wiesława Piątka, że proceder wykupu gruntu przez „słupy” jest zagrożeniem. – To pokojowa metoda przejmowania ziemi. Ustawa regulująca sprzedaż gruntów powinna działać na naszą korzyść, bo są w niej zapisy stanowiące, kto może stanąć do przetargu. Kupujący musi być rolnikiem, musi być zameldowany na terenie gminy, posiadać przynajmniej hektar ziemi i faktycznie prowadzić gospodarstwo rolne. Ale każdy przepis da się obejść – dodaje.
Spór o podatki
Problem sprzedaży ziemi to tylko jeden z 14 postulatów, dla których Międzyzwiązkowy Komitet Protestacyjny Rolników Województwa Zachodniopomorskiego rozpoczął protest. Kolejnym postulatem jest zapis o zmianie sposobu opodatkowania rolników – rząd chce w miejsce podatku rolnego wprowadzić podatek dochodowy. Według rolników będzie to dodatkowe obciążenie, nie tylko finansowe. – Taka forma będzie bardziej bezwzględna, zwłaszcza dla małych gospodarstw, bo rolnik przy ściąganiu podatku będzie miał do czynienia nie z gminą i wójtem, ale urzędem skarbowym i całym bezwzględnym sposobem windykacji – wyjaśnia Bogdan Pałka, wiceprzewodniczący rady wojewódzkiej NSSZ RI „Solidarność”. Nowy sposób opodatkowania najbardziej dotknie tych rolników indywidualnych, którzy swoje gospodarstwa prowadzą na słabych gruntach. – W obowiązującym systemie ci, którzy gospodarzą w najtrudniejszych warunkach przyrodniczych, uprawiając jedynie ziemniaki, żyto czy owies, są całkowicie zwolnieni z podatku, ale to ma się zmienić – wyjaśnia Pałka. Dodatkowym utrudnieniem będzie konieczność prowadzenia ksiąg. – Dla nas to dodatkowe koszty, bo wielu gospodarzy będzie musiało skorzystać z pomocy specjalistów. Nie każdy rolnik będzie umiał sobie poprowadzić księgi rachunkowe – dodaje. Choć nie ma jeszcze ostatecznych założeń projektu ustawy podatkowej, rolnicy domagają się w postulatach, by rząd wycofał się z wprowadzenia podatku dochodowego dla rolników. – Dzisiaj dobry rolnik musi sporo wiedzieć, znać przepisy i umieć ubiegać się o dotacje – mówi Adam Bartman z Łęczna. Sam jest po studiach, jego rodzice mieli gospodarstwo, więc miał się od kogo uczyć. – Na szczęście umiera stereotyp, że na wsi zostają tylko niewykształcone osoby – mówi Władysław Bartman, ojciec Adama. – Zanim weszliśmy do Unii Europejskiej, zarzucano nam, że za drogo produkujemy. Teraz narzuca się nam takie same wymagania jak zachodnim sąsiadom, ale my nie mamy takich samych funduszy na ich realizację – dodaje Adam Bartman. Szybko podlicza, ile pieniędzy potrzebuje na usprawnienie działania swojego gospodarstwa. – Tak około 4 mln zł, bo potrzebuję maszyn, trzeba zmodernizować budynki. Niestety, nie stać mnie na to – mówi. Jego znajomi rolnicy szukają pracy za granicą, żeby spłacić kredyty za nowe maszyny albo zarobić na ziemię. – Ceny gruntu są ogromne, a pomoc państwa niewystarczająca. Rolnik nie zdecyduje się na wyłączenie ziemi z produkcji i zasadzenie np. orzecha włoskiego albo jabłonek, na które były dotacje – wyjaśnia. Najbardziej irytuje go, kiedy słyszy, że protestujący nie mogą mieć tak źle, skoro jeżdżą mercedesami. – Zgadza się, mam dobry ciągnik, ale trzeba pamiętać, że pracuję po 12 godz. i potrzebuje normalności, a nie choroby kręgosłupa i obniżenia żołądka. Bo w wieku 67 lat przejdę na emeryturę i chcę jeszcze pożyć – mówi Adam Bartman.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się