Porwanie i zamordowanie ks. Jerzego Popiełuszki były osobistym dramatem księdza prymasa. Ta historia wiąże się z naszą diecezją.
Wieść jak grom
Jedna z wizyt na naszych ziemiach zapadła mocno w pamięć samego prymasa. Pod koniec października 1984 roku bp Ignacy Jeż zaprosił kard. Glempa do Koszalina na poświęcenie pierwszej części gmachu nowego seminarium i do Kołobrzegu na rekonsekrację konkatedry. 20 października po przedpołudniowych uroczystościach w seminarium prymas pojechał jeszcze z bp. Jeżem do Słupska, gdzie wygłosił homilię podczas wieczornej Mszy św. w kościele Mariackim. W pewnym momencie w zakrystii zadzwonił telefon. Świadkiem tego zdarzenia był ks. dr Kazimierz Klawczyński, wicekanclerz kurii, wtedy wikariusz w parafii mariackiej. – Odebraliśmy rozmowę z Sekretariatu Episkopatu Polski. Nie pamiętam już, kto dokładnie dzwonił. Poprosiliśmy do telefonu kapelana księdza prymasa. Jak się za chwilę okazało, właśnie dotarła potwierdzona wiadomość o porwaniu ks. Jerzego Popiełuszki – wspomina ks. Klawczyński. Oprawcy uprowadzili ks. Jerzego 19 października późnym wieczorem. Nie było wtedy telefonów komórkowych, więc kontakt był utrudniony. Pierwsze informacje pojawiły się już rano w Koszalinie. – Prymas stanął na schodach domu biskupiego i powiedział do nas, że coś nie tak z ks. Jerzym – wspomina Franciszek Kurlandt. – To były pierwsze chwile po porwaniu. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, jak to się skończy – dodaje ks. Klawczyński. „Wydawało się, że sprawa porwania szybko się wyjaśni. Byłem przekonany, że najpóźniej po 48 godzinach go wypuszczą, tak jak już nieraz bywało. Nie spodziewałem się takiego scenariusza wydarzeń” – wspominał kard. Józef Glemp w wywiadzie udzielonym „Niedzieli” w roku 2007.