W słupskim kościele pw. św. Józefa była modelka i gwiazda telewizji Anna Golędzinowska opowiadała o drodze z piekła, nawróceniu i odnalezieniu Boga w Medjugorie.
Od dziecka warszawskich ulic, narkotyków, molestowania seksualnego przez uwięzienie w nocnym lokalu i ucieczkę od prostytucji do oszałamiającej kariery modelki i gwiazdy włoskiej telewizji. Tego, co przeżyła starczyłoby na kilka życiorysów. Porzuciła to wszystko po wizycie w Medjugorie dla… Boga.
O tym wszystkim Anna Golędzinowska opowiadała wczoraj wieczorem w wypełnionym po brzegi słupskim kościele pw. św. Józefa.
– Czemu mówię o tych brzydkich i smutnych rzeczach? Nie chcę robić przed wami z siebie ofiary. Ja nie jestem ofiarą. Dzisiaj myślę, że cierpienie jest szczęściem bo przybliża do Pana Boga. To wszystko, co mi się zdarzyło było mi potrzebne – tłumaczy.
Choć kariera modelki przyniosła jej oszałamiający sukces, nie dała wolności ani szczęścia. Tu także obecne były narkotyki i przypadkowy seks.
– Moje życie było fałszywe: miałam włosy doczepiane, paznokcie też. Nie wyszłam z domu, jeśli nie miałam na twarzy namalowanej maski. Brałam proszki na odchudzanie, na spanie, na depresję. Nikogo nie obchodziło, jaka Ania jest w środku, bo była tylko towarem. Miałam wrażenie że muszę sprzedać duszę diabłu, żeby robić karierę. Wiele razy chodziłam na czworaka szukając kokainy w szparach w podłodze Porzuciłam to życie. Dziś jestem szczęśliwa – wyznaje z uśmiechem.
Jej życie odmieniła wizyta w Medjugorie. Na tę podróż namówił Anię włoski wydawca, który zainteresował się jej historią. Tak powstała książka „Ocalona z piekła” i tak zaczęło się nawrócenie modelki.
– Dzisiaj poszukujemy świadków wiary. Mówił o tym papież Benedykt, podkreśla to papież Franciszek: wiara ma być praktyką, a nie tylko teorią. Każdy z nas chce spotykać wierzących praktyków. Jest ich w wielu, ale kiedy swoim świadectwem dzielą się ludzie znani i rozpoznawani jest to bardzo nośne – przyznaje ks. Arkadiusz Korwin-Gronkowski, wikariusz parafii św. Józefa, w której gościła Anna Golędzinowska.
– Młodzież zadaje bardzo wiele pytań, one wypływają na katechezie czy w grupach przygotowujących się do bierzmowania i takie spotkania mogą być pomocą w znalezieniu odpowiedzi. Tych właściwych, bo świat albo je pomija, albo zagłusza: pieniędzmi, sławą, popularnością i tak dalej. Pani Ania pokazuje, że zrezygnowała z tego wszystkiego na rzecz życia w prawdzie i dopiero znalazła szczęście. Daje świadectwo, że warto postawić na Pana Boga – dodaje duszpasterz.
Właśnie do młodych przede wszystkim kieruje swoje świadectwo była modelka, zachęcając do życia w czystości. Założony przez nią we Włoszech Ruch Czystych Serc skupia już 7 tys. osób.
– Namiętność to nie miłość. Bóg nam odpowiada, co to jest miłość: tak, jak On nas kocha na krzyżu. Jeśli jesteście w stanie oddać życie za drugą osobę to jest prawdziwa miłość – podpowiada.
Więcej o świadectwie Anny Golędzinowskiej w kolejnym wydaniu Gościa koszalińsko--kołobrzeskiego
On cierpliwie czeka na nasze „tak”
Karolina Pawłowska: Jaka będzie najbliższa przyszłość Anny Golędzinowskiej?
Anna Golędzinowska: Dwa lata spędziłam w zakonie w Medjugorie, teraz też jestem z siostrami we Włoszech. Ale za kilka miesięcy je opuszczę, bo… wychodzę za mąż. Będę teraz szukać Boga w rodzinie i dawać świadectwo swoim życiem, codziennymi trudnościami, że On istnieje.
Nie da się pogodzić kariery, pieniędzy, sławy i Pana Boga?
- Jest to trudne. Bo albo pracuje się dla boga pieniędzy, albo dla prawdziwego Boga. On uczy czegoś zupełnie innego – żeby pochylić się nad drugim, odjąć sobie, a dać potrzebującemu. Światem showbiznesu rządzą zupełnie inne prawa. Być może jest to możliwe, ale trzeba się naprawdę bardzo starać, żeby nie stracić Boga z oczu.
Co powiedziałaby Pani trzynasto, czternastolatkom, które marzą o życiu modelki, gwiazdy, czyli o tym wszystkim, od czego Pani uciekła?
- Pan Bóg nie pozwoliłby na istnienie marzeń, gdyby nie można było ich spełniać. Jak w dzisiejszej Ewangelii: daje nam talenty, które musimy pomnażać. Jeśli ktoś ma marzenia, to niech dąży do ich spełnienia. Tylko niech pamięta, że nasze życie nie kończy się tu na ziemi. I zanim skoczy w przepaść niech spojrzy do góry. Tam jest On, który cierpliwie czeka na nasze „tak” i wyciąg do nas rękę.
To przepis na osiągnięcie szczęścia?
Myślę, że tak. Najpiękniejszym dniem mojego życia będzie dzień śmierci. Bo wiem, że tutaj się tylko przechadzam, tutaj muszę zarobić na to, co będzie później.