Światowy Dzień Chorego. Mówią o niej „moja przyjaciółka”, choć ona nie dba o nich wcale. Jest z nimi za to dzień i noc i sprawia, że inni traktują ich jak trędowatych.
Wstydzę się siebie
Chorzy na łuszczycę często popadają w depresję. Wielu pacjentów nie umie zaakceptować swojej przypadłości. – To brzydka wizualnie choroba. Nie jestem się w stanie przyzwyczaić do swojego wyglądu. Jest dla mnie samej obrzydliwa, a co się dziwić osobom zdrowym – mówi pani Renata. – Mam taka pracę, że chodzę ubrana na czarno. Niestety, z głowy ciągle mi się coś sypie. Ludzie w pracy czasem mówią: „O, śnieg przyniosłaś”. Wstydzę się mojego ciała. Mam niedługo uroczystość rodzinną. Wiem, że muszę założyć piękną suknię, ale nie założę – dodaje pani Sylwia. – Do pracy przychodzę pół godziny wcześniej, żeby się przebrać. Mamy jedno zaplecze, więc czasem robię delikatną awanturę, że czemu akurat wszyscy muszą się przebierać w tym samym czasie. W ten sposób osiągam cel, bo mogę przebrać się sama, choć wcale nie jest mi dobrze, że tak się zachowuję. Bardzo bym chciała, żeby choroba zniknęła. Szukam różnych sposobów – kupuję maseczki na głowę, drogie mydła, ale bezskutecznie – żali się. – Teraz są takie czasy, że promuje się zdrowe ciało, piękną skórę, a ta choroba powoduje znaczny defekt kosmetyczny. Poza tym jest nieuleczalna. Stygmatyzuje tych pacjentów. Wstydzą się siebie. Latem chodzą w długich rękawach, w domu też. Ukrywają się z chorobą. Często są bardzo zdołowani – mówi dr Nowakowska. – Miałam kiedyś pacjenta, który przyszedł na oddział i powiedział, że popełni samobójstwo, bo już nie może żyć z tą chorobą. Innym razem był pan, który miał zmiany na rękach i na stopach. Był kierowcą, a jego szef nie tolerował tej choroby. Wypisywałam mu kilka razy zaświadczenie, że to choroba przewlekła, niezakaźna, że nie upośledza go do takiej pracy. Szef jednak i tak go zwolnił, mówiąc: „To dla pana dobra” – wspomina lekarka. Choroba często jest powodem alkoholizmu, gdyż pacjenci nie wytrzymują z tym, że są piętnowani. – To błędne koło, bo alkohol jeszcze nasila chorobę. Dużo mamy takich pacjentów, którzy sięgają po kieliszek. Nie znam ich życiorysów, ale można przypuszczać, że to ich sposób na stres związany z wykluczeniem – mówi dr Nowakowska. Wielu chorych ma wsparcie rodziny, ale są też tacy, których bliscy nie wytrzymują i odchodzą. – Zaczepiła mnie kiedyś na ulicy kobieta. Wiedziała, że jestem dermatologiem. Powiedziała, że jej mąż jest chory na łuszczycę. W domu wszędzie jest łuska – w łazience, w łóżku, na podłodze, a ona nie może tego znieść. Rozwiedli się. Teraz przychodzi do nas ich córka, bo też jest chora – opowiada dr Nowakowska. – Inny pacjent opowiadał, że zanim jego żona położy się spać, bierze odkurzacz i odkurza przy nim koło łóżka. Zdarzyło się też tak, że matka z dzieckiem zobaczyła pacjentkę chorą na łuszczycę i mówi: „Nie podchodź do tej pani! Widzisz, jaką ma skórę?”. To upokarzające dla tych pacjentów. Nie dość, że chorzy sami brzydzą się swojego ciała, to słyszą zewsząd, że są okropni. Mają niskie poczucie własnej wartości, nie mają szacunku do siebie. Społeczeństwo, które ich dyskryminuje i wyklucza, dodaje im bezsensownego cierpienia, które wynika z przekonania, że można się zarazić, a – powtarzam – to nie jest choroba zakaźna – tłumaczy pani doktor.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się