Wydaje się, że ich życie jest zwyczajne, bo jak każdy pracują, odpoczywają i zmagają się z problemami. To jednak nie wszystko. Ich dom raz w miesiącu odwiedza niezwykły Gość.
Z reguły jest tak, że to my idziemy do kościoła. Apostolat Matki Bożej Pielgrzymującej to grupa osób, która oprócz tego przyjmuje w domu „sanktuarium”. – Chodzi o obraz Matki Bożej w kształcie małej kapliczki, nawiązującej do sanktuarium szensztackiego. Tu nie chodzi o to, żeby klęczeć i modlić się cały dzień. Matka Boża po prostu towarzyszy ludziom na co dzień. Ona chce wyjść do nas tak, jak po zwiastowaniu poszła do św. Elżbiety. Chce być w naszej codzienności, bo wie, że ludzie daleko odeszli od Kościoła. Wychodzi do nich, żeby zaprowadzić ich do Boga – mówi s. Eligia Pawlisz ze wspólnoty sióstr szensztackich, odpowiedzialna za apostolat w diecezji.
Sanktuarium w domu
Mariola i Benedykt Łangowscy z Miastka są w Apostolacie Matki Bożej Pielgrzymującej od pół roku. – Matka Boża jest u nas stałą domowniczką. To tak, jakbyśmy mieli sanktuarium w domu – mówią. – Teraz są takie czasy, że wiele osób w tej biedzie nigdzie nie jeździ. Są tacy, którzy codziennie przemierzają tylko drogę z domu do pracy, a czasem jeszcze do kościoła. My, będąc w tej wspólnocie, mamy to szczęście, że Matka Boża przychodzi do nas – opowiada pan Benedykt. Do wspólnoty może wstąpić każdy. – Potrzebny jest koordynator, który znajdzie 10–15 osób. Wtedy tworzy się krąg ludzi, którzy regularnie, raz w miesiącu po dwa lub trzy dni, przyjmują kapliczkę Matki Bożej. Matka Boża „odwiedza” każdą rodzinę w te same dni miesiąca. Jak ktoś przyjmuje ją 18 i 19 maja, to tak samo jest w czerwcu – tłumaczy s. Eligia Pawlisz. Potem osoby ze wspólnoty spotykają się i przekazują sobie kapliczkę. – Chodzi o to, żeby ludzie się na siebie otworzyli, porozmawiali ze sobą i pomodlili się wspólnie – dodaje s. Eligia. W apostolacie Maryja ma realnie uczestniczyć w życiu rodzinnym. To nie jest typowa peregrynacja obrazu, ale raczej odwiedziny. Jedynym obowiązkiem jest odmówienie dziesiątki Różańca w intencji wszystkich osób z kręgu. Chodzi o to, żeby zaprosić Ją do życia i trudności, którymi żyje się na co dzień. – To taki domownik, nowa osoba w rodzinie. Jesteśmy zabiegani, to prawda, ale kiedy Matka Boża jest u nas, ja po prostu siadam i z Nią rozmawiam – wyjaśnia pan Benedykt. – Byłam szczęśliwa, jak siostry powiedziały, że można Ją wszędzie ze sobą zabrać. Spodobało mi się, że może stać np. w kuchni. Spędzam tam dużo czasu, więc kiedy Maryja jest u nas, jesteśmy po prostu razem – dodaje pani Mariola.
Gość, który działa cuda
Jak się okazuje, Maryja podczas takich wizyt zostawia po sobie ślady. – Ludzie nieraz dzielą się tym, że Matka Boża przychodzi do nich w wyjątkowym momencie. Wiedzą, że będą mieli kapliczkę w konkretnym dniu, i naprawdę realnie doświadczają Jej opieki – mówi s. Eligia. – Pewna rodzina przyjmowała regularnie Matkę Bożą. Ale zdarzyło się raz, że mieli jakiś wyjazd z pracy i nie miało być ich w domu w czasie, kiedy wypadała ich kolejka. Wtedy pomyśleli, że skoro ich nie będzie, to zaniosą Matkę Bożą przyjaciołom. Choć usłyszeli w odpowiedzi, że to małżeństwo już dawno się nie modli, tamci zgodzili się przyjąć kapliczkę – opowiada s. Eligia. Postawili ją na lodówce w kuchni. – Tej nocy żona nie mogła spać. Poszła więc do kuchni napić się i spojrzała na lodówkę, gdzie stała kapliczka Matki Bożej. Kobieta zaczęła się gorąco modlić i nie zauważyła, kiedy do kuchni wszedł jej mąż. Gdy go wreszcie dostrzegła, coś w niej pękło. Za kilka dni miała być ich rozprawa rozwodowa, ale tego wieczoru zaczęli ze sobą po długim czasie rozmawiać. Postanowili jeszcze raz spróbować ratować małżeństwo i udało im się. Dziś są w Ruchu Szensztackim, we wspólnocie rodzin. Barbara i Andrzej Fursewiczowie z Białogardu od 30 lat należą do Ruchu, a od czterech do Apostolatu Matki Bożej Pielgrzymującej. Oni też doświadczyli cudu. – Nasz syn był już trzy lata z dziewczyną. Mieli dziecko, ale żyli bez ślubu. Jak poruszaliśmy ten temat w rozmowach, syn od razu go ucinał – opowiadają. – Kiedy zawiązywaliśmy nowy krąg, pomyślałam, że może chcieliby się włączyć do wspólnoty. Syn nie bardzo chciał, ale jego dziewczyna tak. Dlatego jeździł cierpliwie po Matkę Bożą, kiedy była ich kolejka. Minęło kilka miesięcy. Siedzieliśmy razem przy kawie i rozmawialiśmy o ślubie drugiego syna, który miał się odbyć niebawem. Nagle, nie wiadomo dlaczego, syn powiedział: „A może my też wzięlibyśmy ślub?”. I tak się stało. Tego dnia była u nich Matka Boża Pielgrzymująca. To był cud – mówi pani Basia.
Apostolat Pielgrzymującej Matki Bożej
Jest to jedna z form oddziaływania duszpasterskiego Ruchu Szensztackiego. Polega na pielgrzymowaniu Matki Bożej Trzykroć Przedziwnej w małym przenośnym obrazie. Apostolat w Ruchu Szensztackim rozwinął Brazylijczyk Jan Luis Pozzobon. W naszej diecezji należy do niego ok. 500 rodzin, w Polsce – ok. 5 tys., a na całym świecie – 5 mln.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się