Do Bobolic oddział ppor. Zdzisława Badochy „Żelaznego” wjechał ze śpiewem „Katiuszy” na ustach. Wojsko niepodległościowego podziemia znowu dokonało brawurowej akcji na ulicy Pocztowej.
Wszystko za sprawą rekonstruktorów, którzy przypomnieli mieszkańcom miasteczka o wydarzeniach sprzed 68 lat.
Aktywne podziemie
Najbardziej znaną organizacją działającą w miasteczku był Bojowy Oddział Armii pod dowództwem Stefana Pabisia. Około 20-osobowa grupa pod przykrywką Spółdzielni Robotniczej działającej na ul. Spichrzowej 2 przeprowadzała w Bobolicach i okolicznych miejscowościach do maja 1946 roku brawurowe akcje. Także i później działały tu liczne organizacje antykomunistyczne. Pasjonaci historii z koszalińskiej Grupy Rekonstrukcji Historycznej „Gryf”, Stowarzyszenie Grupa Działań Lokalnych „Godzisław” oraz Instytut Pamięci Narodowej postanowili opowiedzieć o tym na nowo. – Starsi mieszkańcy wiedzą i znają przynajmniej pobieżnie te historie. Próbowaliśmy więc dotrzeć do nieco młodszych boboliczan. Od jesieni ubiegłego roku trwały żywe lekcje historii w szkołach, odbyła się też prelekcja dla mieszkańców, wprowadzająca w te wydarzenia. Mam nadzieję, że to jest też działanie, które pomoże mieszkańcom się integrować, sięgać do korzeni, szukać historii miejsca, z którego pochodzimy – wyjaśnia Mieczysława Brzoza, burmistrz Bobolic.
Historia na ulicach
Odwet za rozbicie bobolickiej struktury Bojowego Oddziału Armii wziął ppor. Zdzisław Badocha „Żelazny”. Akcja jego szwadronu żywcem przypomina scenę z filmu „Pułkownik Kwiatkowski”: Badocha podjeżdża pod posterunek milicji. Mówi, że jest wysłannikiem Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego z Warszawy. Jego ludzie bez jednego strzału rozbrajają obsadę posterunku. Ten sam fortel powtarza 200 m dalej w placówce Urzędu Bezpieczeństwa. – O tym, co się wtedy działo w Bobolicach przez lata krążyły rozmaite opowieści. We wspomnieniach urastały do rangi legendy: opowiadano o strzelaninie, o potężnej sile ognia, niemalże dywizji przeprowadzającej akcję. Tak naprawdę było to 12 ludzi. Dzięki brawurze i sprytowi „Żelaznego” udało się ją przeprowadzić bez jednego wystrzału – opowiada Marcin Maślanka z GRH „Gryf”, który reżyserował inscenizację. Przygotowanie do inscenizacji poprzedzone było zbieraniem materiałów, by jak najwierniej opowiedzieć o tym, co się zdarzyło. – Niestety, nie udało nam się dotrzeć do bezpośrednich świadków. Zarówno partyzanci, jak i milicjanci już nie żyją. Pracowaliśmy jednak w terenie: lokalizowaliśmy ulice, budynki, okoliczne miejscowości. Przeczytałem około 2 tys. stron akt Urzędu Bezpieczeństwa. Na tej podstawie odwzorowywaliśmy wydarzenia i dialogi, które padały między uczestnikami zdarzeń – wyjaśnia. Sam wcielił się w legendarnego ppor. Badochę, co, jak mówi, jest dla niego sporym wyróżnieniem. – Od pewnego czasu zbieram informacje związane z „Żelaznym”. Wiemy, że był świetnym dowódcą, ale mnie interesowało, jakim był człowiekiem. Mam też kontakt z jego rodziną, informowałem ich o tej akcji. Niestety przyjechać z Dąbrowy Górniczej nie mogli, natomiast bardzo nam kibicują, wspierają i bardzo się cieszą, że po tylu latach przywraca się prawdę – przyznaje.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się