Ryszard Gaweł z Piły: - Jestem ministrantem od 52 lat. Choć na różańcu modlę się od zawsze, dopiero od sierpnia tego roku należę do róży różańcowej. Jest to róża męska, sami mężczyźni.
Długo ta róża nie mogła u nas w parafii powstać, były tylko same żeńskie, aż w końcu namówił nas, ministrantów, proboszcz ks. Dariusz Jastrząb. Przekonał nas, że to nie jest zbyt duże wymaganie odmówić dziesiątkę rRżańca, to tylko 5 minut. Czasem ktoś się opiera, bo myśli, że to nie wiadomo, jaki ogrom czasu, ale to nie jest długo. Spotykamy się raz w miesiącu, podawane są intencje, w których mamy się modlić, potem modlimy się w domach. Siła różańca jest wielka i jeśli wielu ludzi modli się w jednej intencji, to nie ma takiej możliwości, by nie wymodlić czegoś, nie pokonać jakichś trudności.
Różaniec zawsze mam gdzieś w kieszeni marynarki czy kurtki. Odmawiam go w różnych okolicznościach - czy to idąc gdzieś, czy jadąc samochodem. Staram się nie zostawiać tego na ostatnią minutę, chociaż bywa, że i na koniec dnia klękam do modlitwy. Różańca nauczyłem się od rodziców. Często widziałem, jak mama, klęcząc, przesuwała paciorki. Jeszcze dawniej widywałem klęczących i modlących się dziadków.
Była taka sytuacja w życiu mojej rodziny, kiedy Różaniec bardzo nam pomógł. Gdy urodził się nasz syn, okazało się, że jego życie jest zagrożone. To było dawno, ale pamiętam, że poszedłem do kościoła Świętej Rodziny, tam, u salezjanów, jest w bocznej kaplicy obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Uklęknąłem przed nim i pomodliłem się na różańcu, powierzyłam Matce Bożej życie naszego syna. I zostałem wysłuchany. Dziś syn jest już dorosły, wykształcony, ma własną rodzinę.
Czasem widzę modlących się na różańcu mężczyzn. Na przykład idę do pracy i mijam kogoś, kto przesuwa paciorki różańca. Mówimy sobie wtedy krótkie „cześć”. Nie przeszkadzam mu, bo widzę, że to jego czas modlitwy.
(obraz) |