Bł. ks. Michał Sopoćko. Jego wspomnienie liturgiczne obchodziliśmy 15 lutego. Jest naszym ziemiom bliższy, niż nam się wydaje. Za życia modlił się w jednym z tutejszych kościołów.
Trzy lata temu pojechałam do Szczecina na badania. Poszłam do kaplicy w poliklinice, zobaczyłam, że na ścianie wisi obraz bł. ks. Michała Sopoćki. Zagadnęłam o niego dwie kobiety posługujące w kaplicy. – To pani go zna? – zdziwiły się, przekonane, że to mało popularna postać. – Tak się składa, że nawet więzy krwi nas łączą – odpowiedziała Jolanta Grabowska. Pochodzi z rodziny Grzybowskich z Białogardu. Jej ojciec Józef był siostrzeńcem bł. ks. Sopoćki oraz świadkiem w jego procesie beatyfikacyjnym. – Gdy miałam pięć lat, w sierpniu 1953 r. ks. Michał odwiedził moją rodzinę w Białogardzie – wspomina pani Jolanta. – To nasze pierwsze spotkanie było dość dramatyczne. Pamiętam przygotowywania na jego przyjazd, te aromaty z kuchni, zapach czerwonej pasty na podłodze. Byłam nauczona, że w takich chwilach należy wyglądać schludnie – mama zawsze mnie szykowała, wpinała kokardę we włosy. Toteż kiedy tata przywiózł z dworca ks. Sopoćkę i zawołał mnie z podwórka, byłam zafrasowana tym, jak wyglądam – brudna, nieodświeżona. Zamiast się przywitać, uciekłam do pokoju i ze złości tupałam nogami. Dopiero mamie udało się opanować moje emocje – wzięła mnie na stronę, przebrała, uczesała. Wtedy poszłam się przywitać z ks. Michałem. Potem nawet mu śpiewałam, deklamowałam przygotowane wierszyki.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.