Ponad 60 mężczyzn z własnoręcznie wykonanymi krzyżami wyruszyło na trasę 26-kilometrowej Drogi Krzyżowej. Zakończą ją w środku nocy na Świętej Górze Polanowskiej.
Wyruszyli zwartą grupą o godz. 18 z kościoła w Szczeglinie.
- To jest nasz święty czas, więc nie będziemy liczyć godzin, czy gonić, żeby wyrobić założoną normę. Jak dojdziemy, to będziemy. To nie czas, który spędzimy w drodze jest ważny, ale to, żebyśmy spotkali Boga żywego - wyjaśnia Marcin Piotrowski, inicjator nietypowego nabożeństwa.
Jego uczestnicy kilometry pokonują w całkowitym milczeniu, zatrzymując się jedynie przy kolejnych stacjach, na których czytane będą rozważania.
26-kilometrowa Droga Krzyżowa wiodąca do franciszkańskiej pustelni to pomysł grupy mężczyzn, którzy co miesiąc spotykają się na szczycie Świętej Góry Polanowskiej wyłącznie w męskim gronie. Ich propozycja także skierowana była tylko do panów. Inspiracją była ogólnopolska idea Ekstremalnej Drogi Krzyżowej.
Na zaproszenie odpowiedziało ponad 60 mężczyzn z różnych stron diecezji. Ta liczba chętnych do podjęcia wyzwania zmierzenia się ze swoim zmęczeniem i ofiarowania go w konkretnej intencji zaskoczyła organizatorów, ale jest dla nich także potwierdzeniem, że jest potrzeba tworzenia religijnej przestrzeni, w której ze swoją wiarą odnajdą się mężczyźni.
- Trochę z przekąsem mówimy, ze musimy budować Kościół rzymskokatolicki, a nie „żeńsko-katolicki”, czyli dawać szansę facetom, żeby mogli się wykazać – śmieje się Marcin Piotrowski.
Przed wyjściem z kościoła przestrzega jednak siedzących w ławkach mężczyzn, że to nie o wyczyn chodzi, ani o pochwalenie się przed rodziną i znajomymi. Kto z taką intencją wybiera się na Drogę Krzyżową, może od razu wracać do domu. Tu istotą jest spotkanie po drodze Boga żywego. A 26 kilometrów pokonywanych w ciemnościach, chłodzie i padającym deszczu to szansa na to spotkanie. Zachęca wędrowców, żeby dobrze ją wykorzystali. Pomocą może być czterech kapłanów, którzy także biorą udział w Drodze Krzyżowej.
Na pytanie, czy nie wystarczą tradycyjne formy wielkopostnej pobożności, pan Marcin rozkłada ręce.
- Zadaję sobie to pytanie od dwóch tygodni. Po co mi to potrzebne? Równie dobrze przecież mógłbym pójść z żoną na nabożeństwo Drogi Krzyżowej do swojego kościoła. I nie znam odpowiedzi na to pytanie. Mam nadzieję, że poznam je na końcu tej drogi, jak dojdziemy do pustelni. Wiem jedno: Pan Bóg mnie nieustannie zaskakuje – mówi z uśmiechem. - Mam nadzieję, że będą się po drodze kruszyły serca – dodaje.
Mateusz Gawroński wybrał się w tę drogę w intencji swojej rodziny.
- Nigdy nie byłem na żadnej pielgrzymce, ale nie miałem jakichś obaw przed tą trasą. Dopiero dzisiaj rano zacząłem się trochę obawiać. Jak będzie, zobaczymy po drodze – przyznaje się z uśmiechem.
- Łatwo słuchać czytanej Pasji, może nawet obejrzeć film, trudniej podjąć samemu wyzwanie wejścia na Drogę Krzyżową. I to nawet nie chodzi o siły fizyczne, bo przecież 26 kilometrów to nie jest aż tak dużo, ale potrzeba decyzji i samozaparcia. To będzie sporo czasu, żeby kilka spraw „załatwić” z Panem Bogiem – dodaje.
Pan Leszek z Miastka ma na koncie trochę pielgrzymkowych kilometrów, ale w takiej Drodze Krzyżowej bierze udział po raz pierwszy. – Każda pielgrzymka jest inna, raz idzie się łatwiej, raz trudniej. Trudniejsze niż kilometry jest to, co dzieje się w tym czasie w człowieku – mówi.
Pierwszy raz także zrobił własnoręcznie krzyż. Zanim wyruszyli na trasę panowie dostali bowiem do ręki młotek i gwoździe.
- Jest jaki jest. Można było go trochę przyciąć, dopasować, ale nie ma co kombinować. Jak w życiu: kombinujemy po swojemu, żeby było nam łatwiej, a i tak musimy swoje krzyże dźwigać. I mocujemy się z nimi tak długo, aż w końcu dotrze do nas, że sami nic nie możemy. Pan Bóg ma dla nas wszystkich plan – zapewnia pan Leszek.
Nie boi się też, że z każdym kilometrem będzie mu mocniej ciążyć.
- Musi boleć. Mężczyzna chce być twardzielem, oparciem dla kobiety, dla dzieci, i woli nie ujawniać swoich emocji, tego, że też jest wrażliwy. Dobrze nam robią takie doświadczenia, które zginają nam karki, otwierają i pozwalają wszystkie te kłębiące się wewnątrz uczucia oddać Bogu – zauważa.
- Mój krzyż jest dość ciężki, ale wiem, że jeszcze większy ciężar i to nie drewniany niosę ze sobą. Trochę się tych spraw nazbierało i cieszę się, że zabieram je na Drogę Krzyżową – dodaje inny z mężczyzn.
Swoją Drogę Krzyżową mężczyźni zakończą Mszą św. i agapą we franciszkańskiej pustelni na szczycie Góry Polanowskiej.