- To zwykły odruch serca - mówią parafianie z Sycewic i nie szczędzą grosza, żeby pomóc swoim sąsiadom, którzy w pożarze stracili niemal wszystko.
Piotr i Ewelina Zjawińscy oraz dwójka ich małych dzieci po lipcowym nieszczęściu zostali bez dachu nad głową. Znaleźli kąt u rodziny w Pałowie, skąd pochodzi pan Piotr. Teraz zamierzają zaadaptować na mieszkanie stodołą, ale potrzebują wsparcia materialnego. Z pomocą ruszyli sąsiedzi.
- Nie wszyscy nawet znamy te rodzinę, tylko tyle, co z ogłoszenia księdza proboszcza. Ale to nie jest istotne. Po prostu spotkała ludzi tragedia i wielkie nieszczęście i trzeba pomóc. Przecież może to zdarzyć się każdemu z nas i też chciałbym wiedzieć, że może liczyć na sąsiadów – mówi Lucyna Ostrowska z parafialnej Caritas, która kwestowała po Mszy św. przed kościołem parafialnym w Sycewicach.
- To nie pierwsza nasza akcja dla pogorzelców, bo jak u sąsiada się paliło, to każdy pomagał, jak mógł: albo finansowo, albo dając swoją pracę. Tu ludzie są zjednoczeni - może nie wszyscy, ale większość z pewnością - dodaje Romana Piczuła.
Dla proboszcza sycewickiej wspólnoty to nie tylko radość, że ma wrażliwych parafian, ale także świadectwo chrześcijańskiego życia.
- Trzeba, żebyśmy umieli żyć jak pierwsza wspólnota, w której wzrok serca był wyostrzony na potrzeby bliźnich, nie trzeba było nawet specjalnie prosić o pomoc. Wtedy wiadomo, że tworzymy dobrą rodzinę, nie jesteśmy sami, ale we wspólnocie. Dzielimy się wszystkim, weselimy się radością drugich, a w smutku potrafimy pocieszyć i wesprzeć także materialnie. Pan Bóg pokazuje nam na każdym kroku, że niczego nam nie zabraknie, jeśli będziemy umieli dzielić się, otworzymy serca - mówi ks. Arkadiusz Oslislok, chwaląc parafian.
- Potrafią podzielić nawet tym, czego im samym brakuje, a nie tylko tym, czego im zbywa. To jak z cudem rozmnożenia chleba i ryb - mówi się, że nie musiało to polegać na fizycznym rozmnożeniu, ale sprawieniu, że ludzie potrafili się podzielić z innymi tym, co mieli - dodaje duszpasterz.