Mszą św. w intencji wielkiej rodziny ministranckiej, która przez wszystkie lata istnienia parafii służyła przy tutejszym ołtarzu, rozpoczęło się wielkie świętowanie Liturgicznej Służby Ołtarza w pilskiej parafii pw. Świętej Rodziny.
Okazją do zjazdu ministrantów jest przeżywany w tym roku jubileusz stulecia poświęcenia kościoła, w którym posługują księża salezjanie.
Zaproszeni zostali wszyscy, którzy na przestrzeni lat stawali do ministranckiej służby. Świętowanie rozpoczęli w sobotni wieczór – oczywiście spotkaniem przy ołtarzu. Nie wszyscy włożyli wprawdzie komże, ale wspólnie modlili się w intencji kolegów-ministrantów i księży-opiekunów.
Po Eucharystii był czas na spotkania z kolegami i wspomnienia. Przy stole spotkało się 70 ministrantów – czynnych i byłych.
Marek Stablewski służy przy ołtarzu w Świętej Rodzinie od 45 lat. Choć – jak przyznaje – czasami z wytrwałością bywa trudno, cieszy się, że udało mu się osiągnąć tak imponujący „staż służbowy”.
– Bycie ministrantem sprowadza na dobrą drogę: i młodego, i starego. Uczy, jak być dobrym chłopakiem, młodzieńcem, a potem mężem i ojcem. Warto się trzymać blisko ołtarza. Widziałem też dzisiaj kolegów, którzy kiedyś stali razem z nami w szeregu, a potem zeszli na złą drogę, pogubili się. Może jeszcze się odnajdą? – zastanawia się pan Marek.
Trochę się martwi, że młodych trudno przyciągnąć do kościoła.
– Rozmawialiśmy nawet w zakrystii z kolegami, że teraz o ministrantów trudno. Jeszcze dla naszych dzieci to miało znaczenie, ale czy dla ich dzieci też będzie ważne? Chyba nie. Komputer wygra z komżą – kiwa głową, choć, jak dodaje, w ich szeregach nie brakuje też takich kolegów, u których służba ministrancka przechodzi z ojca na syna, a nawet na wnuczka.
– Moich trzech synów jest ministrantami, a wnuczek jak przyjeżdża w odwiedziny, to też staje ze mną przy ołtarzu. Ale to nie moja zasługa, tylko żony, która pilnowała chłopaków, chociaż nie trzeba było ich zachęcać – potwierdza Jan Niewiarowski.
– Forma docierania do chłopaków jest niezmienna: trzeba z nimi być. To metoda na sukces. Oni mają głód bliskości, głód przyjaciela, który będzie się z nimi bawił, ale będzie także wychowawcą, autorytetem, będzie z nimi przeżywać życie. Jeśli nie poświęci się im czasu, nie znajdzie wspólnego języka, wspólnych pasji, to wtedy tę konkurencję wygra komputer – mówi ks. Jacek Brakowski, salezjanin, jeden z kilku księży, których powołanie dojrzewało właśnie wśród ministranckiej braci w Świętej Rodzinie.
Ks. Jacek przygodę ministrancką rozpoczął, kiedy miał 7 lat. W tym wieku raczej nie myśli się o powołaniu, chociaż i tak się zdarza. – Właśnie wtedy bardzo chciałem być księdzem. Potem trochę mi przeszło – śmieje się salezjanin. – Na szczęście wróciło to pragnienie ze wzmożoną siłą, kiedy byłem już na studiach – dodaje z uśmiechem.