Po ludzku mieli nadzieję, że ks. Krzysztof do nich wróci, choćby na wózku inwalidzkim, choćby nie w pełni sprawny. Niemal rok po bestialskim napadzie wrócił do swojego kościoła w trumnie.
- Jego Golgota trwała 11 miesięcy. Wiemy jednak, że Golgota zakończyła się chwalebnym zmartwychwstaniem. Prośmy Boga, by w swoim miłosierdziu przebaczył wszystkie winy i dopuścił go do społeczności świętych - przypominał ks. Tadeusz Liman, barwicki dziekan członkom wspólnoty parafialnej, która tłumnie zgromadziła się przy trumnie ks. Krzysztofa Ziemnickiego.
3 listopada ubiegłego roku nieznani sprawcy włamali się na plebanię w Barwicach. Ukradli pieniądze, a wracającego po wieczornej Mszy św. proboszcza skatowali tępym narzędziem. Obrażenia głowy, których doznał ks. Krzysztof były tak rozległe, że po miesiącach walki o życie lekarze opiekujący się nim w białogardzkim szpitalu rehabilitacyjnym określali stan kapłana jako stabilny, ale nie dający większych nadziei na odzyskanie choćby części sprawności.
Nie tylko barwiccy parafianie nie tracili nadziei, odwiedzając ks. Krzysztofa w szpitalu, dbając o niego i trwając na modlitwie. Przez miesiące przy łóżku chorego wypatrywali choćby najmniejszego znaku poprawy i wierzyli, że do nich wróci. 3 października dotarła do Barwic wiadomość o śmierci kapłana.
Dzisiaj pożegnali go w kościele parafialnym podczas Mszy św. w intencji zmarłego. Razem z nimi modliła się rodzina ks. Krzysztofa, przyjaciele i blisko 50 braci w kapłaństwie.
- 3 listopada zaczął się w jego życiu Wielki Piątek. Przez 11 miesięcy umierał. I być może ktoś dzisiaj powie, że przegrał, bo nie żyje. Ale my na tę jego śmierć patrzymy przez śmierć Jezusa na krzyżu. Wtedy, w Wielki Piątek, byli tacy, którzy mówili: przegrał, nic z Jego nauki, nic z Jego działania. A On po trzech dniach zmartwychwstał i żyje. Kiedy dzisiaj gromadzimy się przy ołtarzu Zmartwychwstałego i przy trumnie naszego zmarłego ks. Krzysztofa, chcemy oczami wiary widzieć poranek jego zmartwychwstania, jego życia w wieczności - dodawał otuchy wiernym ks. Tomasz Jaskółka, który po napadzie na ks. Krzysztofa przejął jego obowiązki w barwickiej wspólnocie.
- Godzina śmierci jest dla nas nieznana i wielu mogłoby powiedzieć, że wybierasz Panie Jezu zawsze tę nieodpowiednią porę, zbyt wczesną. Kiedy człowiek jest jeszcze nieprzygotowany, kiedy było jeszcze niezrealizowanych planów, tyle marzeń. Przychodzisz w godzinę zbyt wczesną, by zostawić parafian, by zostawić przyjaciół. W godzinę, która miała przynieść nowe decyzje i przedsięwzięcia, a pozostawiła po sobie jedynie rozrzucone i wymazane krwią kartki z wypominkami. Choć dla nas zbyt wczesna, Ty, Panie Jezu wybrałeś najlepszą godzinę, najwłaściwszą, bo Ty stoisz na początku i na końcu naszego życia - mówił w homilii ks. Stanisław Wiechowski, wikariusz parafii pw. Stefana, który u boku ks. Krzysztofa przepracował ponad rok.
- Ks. Krzysztof przeżył na ziemi 66 lat. To był czas czuwania i nadsłuchiwania, uczenia się miłości do Boga i do drugiego człowieka. To życie było tak proste i zwyczajne: odprawianie Mszy św., posługa w konfesjonale, praca w kancelarii, spotkania na plebanii, uśmiech, serdeczny uścisk ręki. Ale wielu z nas te gesty pozostaną na długie lata w pamięci. W pamięci pozostanie nam też umiłowanie Bożego Miłosierdzia przez ks. Krzysztofa. Kto znał go trochę lepiej wiedział, że każdego dnia starał się odmawiać koronkę. Znał pewnie też Dzienniczek i może kiedyś zamyślił się nad zdaniem, które zanotowała św. s. Faustyna: „pragnę, aby woń mojej ofiary była znana tylko Tobie”. Nie mógł wiedzieć, jak bardzo konkretny przybiorą one wyraz 3 listopada 2014 r. - przypominał.
Ks. Krzysztof Ziemnicki przepracował w Barwicach ponad 15 lat. To dość czasu, żeby zaskarbić sobie szacunek i miłość ludzi. W milczącym szpalerze barwickich parafian, który mijał karawan odwożący ciało ks. Krzysztofa do Świdwina, gdzie zostanie jutro pochowany w rodzinnym grobowcu, nie brakowało tych, którzy ze łzami w oczach żegnali swojego proboszcza. Czułym gestem dotykali drewnianej trumny, machali na „do widzenia”.
- Nadal nie wierzymy w to, co się stało przed rokiem. Żyjemy dniem codziennym, ale ilekroć przyjdzie się do kościoła, zawsze wracają tamte chwile z pytaniem „dlaczego”. Po ludzku nadal nie możemy zrozumieć, ale stale modliliśmy się, podejmowaliśmy nowennę. Liczyliśmy na cud: że może na wózku, może nie w pełni sprawny, może w łóżku, ale wróci do nas - mówi ze łzami w oczach Iwona Siwińska, która w imieniu parafian żegnała proboszcza.
- Większość z nas była z nim związana przez sakramenty, których udzielał. To są pokolenia ochrzczonych, wyspowiadanych, doprowadzanych do I Komunii Świętej, pobłogosławionych małżeństw. Ale mamy też w pamięci wiele chwil takich, jak ta, gdy przysiadł na schodach kościoła, żeby porozmawiać z kimś, kto stracił dziecko i nie może się z tym pogodzić. Miał czas dla ludzi - wspomina przyjaciela Paweł Jędraszczyk, nadzwyczajny szafarz Komunii św. z barwickiej parafii. Poznał ks. Krzysztofa jeszcze jako diakona w paradyskim seminarium.
- Bardzo dużo modlił się przed wejściem do kancelarii. Powtarzał akty strzeliste. Żeby starczył mu cierpliwości dla ludzi, na przykład, kiedy musiał tłumaczyć, że chrzest to sakrament, więc nie można go udzielić ot tak sobie - mówi pan Paweł. Wspomina swojego proboszcza przede wszystkim jako człowieka modlitwy.
- W południe Anioł Pański, o 15 koronka, modlitwa brewiarzowa w ciągu dnia, różaniec. A jeszcze czasem się denerwował na siebie, że brakuje mu czas na… pacierze, których nauczyła go mama. Darzył ją ogromnym szacunkiem, otaczał do jej ostatnich dni miłością. Denerwował się też na swojego Anioła Stróża. Czasem się z nim kłócił, albo wypominał mu: no jakżeś mnie poprowadził, że mi samochód na tych liściach wykręciło? - dodaje z uśmiechem.
Wspominając zmarłego kapłana Aniołów i Archaniołów przywołał także ks. Tomasz Jaskółka.
- W ostatni wtorek, 29 września, wraz z przedstawicielami parafii byliśmy w Białogardzie u ks. Krzysztofa. Prosiliśmy świętych Archaniołów przy jego łożu boleści o to, by jego stan się poprawił. W pierwszy piątek miesiąca na modlitwie różańcowej, we wspomnienie Aniołów Stróżów też się modliliśmy. O zdrowie. A on w sobotę rano umarł. Św. biskup Karol Boromeusz kiedyś poprosił jednego z artystów, by nad wejściem do jego domu namalował obraz śmierci, by pamiętać o tym, że kiedyś i on umrze. Artysta namalował tradycyjnie: kościotrupa z kosą w ręce. Gdy zobaczył to biskup natychmiast kazał to zmazać i namalować nowy wizerunek śmierci, taki, jak według niego wygląda. Kazał namalować anioła z kluczem w ręku. Wierzę w to, że dzień śmierci ks. Krzysztofa, to dzień, w którym spotkał anioła z kluczem w ręku, który otworzył mu drzwi do wieczności z Bogiem - mówił żegnającym kapłana.
Dla wielu z barwickich parafian tym trudniej przychodzi pożegnać swojego proboszcza, że mimo upłynięcia blisko roku od napadu, wciąż nie udało się wskazać jego sprawców. Mimo bólu modlili się także w intencji napastników.
- Dla kilku srebrników pozbawiono nas pasterza. Jak popełni ktoś grzech w rodzinie, to jego skutki dotykają też innych członków. Zło, które spotkało naszego proboszcza, zraniło cała wspólnotę. Modlimy się o miłosierdzie dla sprawcy tej zbrodni, żeby nie umarł w grzechu ciężkim. To straszny bagaż, który musi nieść przez życie. Modlimy się, żeby zrozumiał swój grzech. To, że nie znamy sprawcy ciąży wielu z nas z pewnością. Ale teraz powinniśmy myśleć eschatologicznie. I skupiać się nad dobrem, nie nad grzechem. W tym bólu ostatniego roku zjednoczyliśmy się jako parafianie bardziej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Zintegrowała nas modlitwa o zdrowie ks. Krzysztofa, gesty miłosierdzia wielu parafian, którzy doglądali go w szpitalu. Jest pewien niedosyt, że nie znaleziono sprawcy, ale jest nadzieja. Czujemy ulgę, że już nie cierpi, że skończył się jego czyściec na ziemi. Wierzymy, że ks. Krzysztof jest w chwale zbawionych - dodaje Paweł Jędraszczyk.
We wtorek 6 października wielu z barwiczan towarzyszyć będzie proboszczowi w ostatniej drodze. O godz. 13 zostanie odprawiona Msza św. pogrzebowa kościele parafialnym pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Świdwinie. Po Mszy św. ks. Krzysztof Ziemnicki zostanie pochowany w rodzinnym grobowcu na tamtejszym cmentarzu.