Nie tylko w dużych miastach odbywały się uroczystości Święta Niepodległości. W podkoszalińskim Szczeglinie świętowano razem z tym, który stanął do walki o Niepodległą podczas niemieckiej okupacji.
Były wykonane przez dzieci kotyliony, było i wspólne śpiewanie piosenek patriotycznych. Wcześniej jednak ci, którzy zdecydowali się zajrzeć do świątecznie udekorowanej w narodowe barwy świetlicy, mieli okazję posłuchać wspomnień bohatera.
Gościem spotkania w szczeglińskiej świetlicy był Mieczysław Bielski, żołnierz Armii Krajowej i uczestnik powstania warszawskiego, który za swoją walkę został odznaczony m.in. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski i Krzyżem Walecznych.
- Od młodości moją wielką miłością oprócz rodziców była Polska. Tak nas wychowywała rodzina, tak wychowywała nas szkoła i to podpowiadała wiara w Boga - mówi Mieczysław Bielski. Wiara była też tym, co pomogło przetrwać II wojnę światową i - jak zauważał z przekąsem - lata serdecznej „przyjaźni” z bratem ze Wschodu.
- Nie pozwalał nam, żebyśmy byli dumnym, biało-czerwonym narodem i żebyśmy mogli z ukoronowanym orłem żyć na co dzień. Nie mieliśmy takiego święta. Dzisiaj cieszę się, że mogę wywiesić flagę i nie zapominam o tym, bo ona podkreśla to, że jestem Polakiem - przypominał.
Licznie przybyłym na spotkanie szczegliniakom opowiadał o powstańczych doświadczeniach i walce, która wymagała od młodych żołnierzy nie tylko poświęcania własnego życia, ale także odbierania go innym.
- Jak się powstanie rozpoczynało miałem 17 lat, ale już dwa lata przed powstaniem, nie przyznając się do tego, ile mam lat, chodziłem z bronią. Czy to tak trudno wyciągnąć pistolet z kabury i strzelić komuś w głowę? Nie, tu nie potrzeba specjalnej nauki. Ale to odebranie komuś życia. I do dzisiaj w snach widzę twarze tych, którym odebrałem życie, nawet koledze szkolnemu. Ale taka była sytuacja, tego wymagało od nas państwo, które wówczas musiało zejść do podziemia - zauważał Mieczysław Bielski.
Podkreślał, jak wielkie znaczenie w jego życiu ma zaufanie Opatrzności Bożej.
- Kiedy upadło Stare Miasto nie mogłem przejść do Śródmieścia. Przez Dworzec Gdański przeszedłem na Bielany i do Puszczy Kampinoskiej. Byłem w obsadzie karabinu maszynowego. Przy nawale ognia ciężko ranny został mój amunicyjny, mój kolega szkolny. Krzyczałem do sanitariuszki, miała pseudonim Giga. Zaczęliśmy go opatrywać, ale miał tak podziurawione płuca, że krew buchała jak z pompy. Henio mówi do mnie: „ja już odchodzę, powiedz moim rodzicom, że jednak trochę byłem tym bohaterem”. Ofuknąłem go, że jeszcze będzie żył, chociaż sam nie miałem większych nadziei na to, że mu się uda wyjść z tego. Razem powtarzaliśmy słowa modlitwy. I ta modlitwa była jedynym ratunkiem. Musieliśmy go zostawić, nie mógł iść dalej z nami. Później dowiedziałem się, że przeżył. Wstąpił do armii Berlinga i doszedł pod Berlin. Zmarł w randze pułkownika - wspominał.
- Bardzo się cieszymy, że pan Mieczysław, choć jest już wiekowym człowiekiem, przyjął nasze zaproszenie i zechciał nam opowiedzieć o sobie, o swoich kolegach i walce o Polskę - mówi Barbara Iwanisik, opiekun świetlicy.
Jak to zwłaszcza dla najmłodszych nie lada okazja, żeby spotkać się z bohaterem, który był gotów poświęcić życie w obronie ojczyzny.
- Powinniśmy wykorzystywać każdą taką okazję, żeby pokazywać im ludzi, dzięki którym żyjemy w wolnej Polsce. Dla nich wojna jest na szczęście czymś odległym, nie doświadczyły ani jej, ani jej skutków. Nie mieści się im w głowie, że to, czym się dzisiaj cieszymy nie jest oczywistością. Usłyszałam, jak dzisiaj prezydent przypominał, że wolność i niepodległość nie jest czymś, co dane nam zostało raz na zawsze - trzeba o nie dbać i pielęgnować. Warto też pamiętać słowa świętego papieża, że wolność jest nam zadana. Myślę, że takie spotkania pomogą im to zrozumieć - dodaje.