Miał być schronieniem dla potrzebujących wsparcia. Teraz sam potrzebuje pomocy. Działalność słupskiego Domu Interwencji Kryzysowej pod znakiem zapytania. Co się stanie z ludźmi, którzy tam przebywają? Czy trafią do Domu Miłosierdzia w Koszalinie?
Budynek na skrzyżowaniu ulic Kopernika i Wolności w Słupsku nie wygląda zbyt estetycznie. Obdrapane ściany, bałagan tuż za ogrodzeniem, szara okolica.
To właśnie w tym obiekcie, na zlecenie władz miasta trafiają kobiety będące ofiarami przemocy domowej. Także w tym budynku znajdują schronienie osoby, które wymagają całodobowej opieki, a nie mają gdzie się podziać.
Dziś jest to kilkanaście osób. Do końca 2015 roku obowiązuje umowa między Polskim Czerwonym Krzyżem prowadzącym DIK, a władzami Słupska. Na jej mocy w murach Domu opiekę ma znaleźć 25 osób.
Czas się kończy
Umowa obowiązuje do końca grudnia, ale właściwie obecność chorych w Domu Interwencji Kryzysowej w Słupsku wisi na włosku. Wszystko za sprawą decyzji Państwowej Straży Pożarnej. Specjaliści z zakresu pożarnictwa wydali negatywną opinię dotyczącą użytkowania obiektu przy ul. Wolności.
- W budynku brakuje systemu oddymiania, zamknięcia klatki schodowej. Nie ma oświetlenia awaryjnego, a długość dopuszczalnej ewakuacji została przekroczona o 100% - wyliczał na początku listopada Marcin Leśniewski z działu kontrolnego Państwowej Straży Pożarnej w Słupsku.
To nie jedyne zastrzeżenia. - W DIK-u nie ma też przeciwpożarowego wyłącznika prądu, hydrantów wewnętrznych czy przeglądu gaśnic - dodaje Leśniewski.
To właśnie te czynniki spowodowały, że strażacy zakazali dalszego użytkowania obiektu i zaleciła wyprowadzenie chorych z Domu Interwencji Kryzysowej. Kamil Żuk, dyrektor gdańskiego oddziału PCK, który odpowiada za słupski dom odwołał się od decyzji pożarników. - Jesteśmy dobrej myśli, bo część dokumentów została przez nas uregulowana - komentował na antenie Radia Koszalin. Tymczasem nie ma pewności co do dalszego losu podopiecznych DIK-u.
Szukanie rozwiązań
Słowa dyrektora Żuka potwierdza Krystyna Danilecka-Wojewódzka. Wiceprezydent Słupska w trakcie cotygodniowej konferencji prasowej zapowiedziała, że władze miasta przymierzają się do przeprowadzki mieszkańców Domu Interwencji Kryzysowej.
- Przymierzamy się do znalezienia lokum dla podopiecznych DIK-u. Mamy dwie propozycje, myślimy jak to rozwiązać, gdybyśmy zostali sami - komentuje wiceprezydent Słupska.
O potrzebie istnienia Domu Interwencji Kryzysowej w przestrzeni miasta nad Słupią jest przekonany Klaudiusz Dyjas, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. - Szczególnie w przypadku świadczenia usług dla osób bezdomnych, którym, z oczywistych przyczyn, nie można przydzielić opiekunki świadczącej wsparcie w miejscu zamieszkania - podkreśla dyrektor słupskiego MOPR-u, który zaznacza, że miesięcznie potrzeba 25 miejsc dla osób wymagających opieki.
- Problemem w utrzymaniu dalszej współpracy i zapewnieniu odpowiedniego standardu usług, są stosunkowe małe pieniądze, jakie Urząd Miasta przeznaczał na ten cel. Na przyszły rok, choć zwiększono pulę środków na realizację zadania, istnieje realne zagrożenie, że PCK nie podejmie dalszej współpracy z miastem, gdyż dodatkowo musi przeprowadzić prace remontowe w budynku DIK, aby spełnić przepisy ochrony przeciwpożarowej - obawia się Dyjas, który od kilku tygodni zastanawia się nad przyszłością podopiecznych Domu Interwencji Kryzysowej.
Co dajej?
O przyszłość Domu nie udało nam się zapytać dyrektora gdańskiego oddziału PCK, który w ciągu dwóch ostatnich dni był nieuchwytny. Na początku listopada na łamach lokalnej prasy dyrektor Żuk wspominał o planach przebudowy obiektu. Mówił między innymi o rozmowach na szczeblu ministerialnym. Jakie są efekty jego starań? Na razie nie wiadomo. Pewne jest to, że trwają poszukiwania alternatywnych rozwiązań, czyli miejsc, gdzie można by ulokować chorych.
Wiadomo, że wstępną deklarację o przyjęciu części podopiecznych słupskiego Domu Interwencji Kryzysowej wyraził ks. Radosław Siwiński, dyrektor Domu Miłosierdzia w Koszalinie. Jednak żadna decyzja w tej sprawie nie zapadła.
W sprawę zaangażowani są też pracownicy Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Słupsku, którzy szukają tzw. planu "B", czyli lokum od 1 stycznia 2016 roku. - Widzimy, że koszty takich miejsc są bardzo wysokie i nie zawsze jest ich odpowiednio dużo. Liczymy, ze znajdzie się organizacja pozarządowa, która podejmie wraz z miastem odpowiedzialność za to zadanie - komentuje Klaudiusz Dyjas, dyrektor MOPR-u.
Cienie przeszłości
Sytuacji Domu Interwencji Kryzysowej nie polepszają zawirowania wokół szefostwa obiektu. W ciągu ostatnich miesięcy trzykrotnie zmieniały się dyrektorki DIK-u. Wieloletnia szefowa, Janina D., oskarżana jest o malwersacje finansowe. Proces w tej sprawie powoli dobiega końca.
Jak wynika z zeznań pracowników, podopieczni DIK-u skarżyli się na jakość posiłków, a ówczesna szefowa miała kupować na koszt placówki krewetki, pizzę i szampana. D. miała też wykorzystywać pieniądze przeznaczone na leczenie chorego chłopca na bieżące utrzymanie Domu Interwencji Kryzysowej.
Następczyni Janiny D., Anna Gliszczyńska, po kilku miesiącach pracy zrezygnowała z zarządzania DIK-iem. Kolejna dyrektorka, Mariola Rynkiewicz zrezygnowała z prowadzenia biura organizacji i kierowania Domem Interwencji Kryzysowej zaledwie po kilku tygodniach pracy. Swoją decyzję tłumaczyła względami finansowymi. Dziś słupski obiekt zarządzany jest przez gdański oddział PCK.