Antyrządowe okrzyki mieszały się ze słowami kolęd, a obok w katedrze powstawał nowy ołtarz.
Pikieta zorganizowana przez "Komitet Obrony Demokracji" miała w Koszalinie szczególny charakter. Kilkuset demonstrantów zgromadziło się na placu przed ratuszem, gdzie akurat odbywał się bożonarodzeniowy kiermasz.
Antyrządowe hasła można było usłyszeć z "Lulajże Jezuniu" i "Bóg się rodzi" w tle. Nieraz nawet słowa kolędy były bardziej słyszalne niż okrzyki z trybuny, jeśli stało się na obrzeżach grupy. W tym samym czasie, w stojącej 100 metrów dalej katedrze kończono właśnie wznoszenie nowego ołtarza i nowej ambony, których poświęcenie zaplanowano na dzień następny.
Na demonstracji można było zobaczyć ludzi w różnym wieku. Odniosłem wrażenie, że więcej było tam osób powyżej 50 roku życia. Można jednak było też zobaczyć młode rodziny z dziećmi. Większość z uczestników dumnie prezentowała przyklejone na piersi logo "KOD".
Trudno stwierdzić z całą pewnością, jaki jest stosunek demonstrantów do wiary. Biorąc pod uwagę, jakie siły polityczne zaangażowane są w te demonstracje, można przypuszczać, że spora część ich uczestników to ludzie, którzy albo Kościołowi już dawno powiedzieli "Do widzenia", albo przynajmniej nie bardzo się z nim identyfikują. Jednak są wśród nich pewnie i tacy, być może nawet więcej, niż mogłoby się komuś wydawać, których można zobaczyć w kościelnej ławce.
Stojąc na placu wśród demonstrantów i słuchając przemówień lokalnych przedstawicieli różnych partii, zadałem sobie pytania, właśnie o identyfikację.
Pierwsze: Co ci ludzie pomyśleliby o mnie, gdyby wiedzieli, że jestem księdzem? Jak by zareagowali, nawet tylko w sercu, gdybym stał tam w sutannie? Innymi słowy, na ile zidentyfikowaliby się ze mną, jako z pasterzem? Może niekoniecznie ich pasterzem, ale po prostu z człowiekiem posłanym przez Boga?
Drugie: Księża mają prawo do prywatnych poglądów politycznych i pewnie Ameryki nie odkryję, jeśli napiszę, że sporej części duchownych, jeśli nie większości, z KOD-em raczej nie po drodze. Pytanie, na ile identyfikujemy się z tymi ludźmi, jako z owcami?
Podobne pytania mogliby sobie zadać wszyscy ludzie Kościoła, których wynik w ostatnich wyborach prezydenckich i parlamentarnych cieszy. Na ile identyfikuję się z tymi, których ten wynik nie cieszy, ale nie na gruncie politycznym, ale... ewangelicznym?
W ogóle warto zadać sobie pytanie, niezależnie od tego, po której stronie sporu stoję: na ile poglądy polityczne są w stanie oddalić mnie od drugiego człowieka: w rodzinie, w pracy, w Kościele? Czy jestem w stanie przynajmniej "przyjść", podobnie jak On, żeby doprowadzić choćby do spotkania?
Słuchając haseł KOD-u, do moich uszu, z drugiej strony placu, docierał inny kod - "KOD Ewangelii". Bóg się rodzi, staje się człowiekiem, uniża się, robi naprawdę wiele, żebyśmy mogli do Niego dotrzeć. "Rozkodować" tę całą polityczną zawieruchę ewangelicznie... niełatwa sprawa. A jeśli jeszcze trzeba by użyć tegorocznego "kodu miłosierdzia"? Czy my się w ogóle właściwie nawzajem "rozkodowujemy"?
Prostej recepty nie mam. Raczej pytam, niż odpowiadam. Ale, jeśli się nie da, to po co nam nowy ołtarz i ambona?