Ojciec siedmiorga dzieci, mąż swojej żony, dziadek swoich wnucząt. Oprócz tego muzyk znany z wielu zespołów. Obecnie można go usłyszeć w Luxtorpedzie oraz w projekcie 2Tm2,3 Robert Litza Friedrich przyjechał do Koszalina z Arką Noego. W kościele pw. św. Wojciecha wystąpił dla grupy prawie 500 osób. Z muzykiem dla "Gościa Niedzielnego" rozmawiał Arkadiusz Wilman.
Arkadiusz Wilman: Pod względem dźwiękowym, w których kościołach gra się Tobie lepiej - w katedrach czy w takich obiektach jak ten, wybudowanych kilkadziesiąt lat temu?
Robert Friedrich: - Generalnie Arka Noego jest zespołem plenerowym, rzadko gramy w kościołach, jest tylko jeden wyjątek - to są kolędy i pastorałki, które gramy raz w roku. Wtedy to pasuje do sakralnej przestrzeni, bo dookoła są specjalne dekoracje, jest żłóbek. W naszej 16-letniej historii w kościołach zagraliśmy chyba tylko 3 albo 4 razy. Przed występem w Koszalinie też miałem spore obawy, że nasz koncert nie pasuje do takiego gmachu kościelnego, gdzie jest duży pogłos i gdzie nie można zagrać na elektrycznych gitarach. Zaufałem jednak księdzu proboszczowi, który zapewniał mnie o tym, że akustyka jest niezła. Koncert się udał, ale pod jego koniec obiecałem, że wrócimy i na dworze, na placu przed kościołem zrobimy ostry koncert z utworami z płyty pt. "Petarda".
Masz jednak doświadczenie w graniu w kościołach. Dziś Arka Noego w Świętym Wojciechu, kilka dni temu występowałeś jako część projektu 2Tm2,3 w bazylice jasnogórskiej.
- Ale to są koncerty akustyczne. Zespół 2Tm2,3 ma też swoje oblicze rockowe, ale wtedy to w ogóle nie pasuje do gmachu kościoła. Świątynia służy do tego, aby celebrować liturgię, Eucharystię, różnego rodzaju nabożeństwa. Koncerty najlepiej robić na zewnątrz.
Po koncercie 2Tm2,3 w Częstochowie jedna z dziewczyn, z którą rozmawiałem, stwierdziła, że jej zdaniem, oklaski w świątyni powinny być tylko dla Boga.
- Bo tak jest. Ci ludzie nie biją nam braw, robią to w podziękowaniu za słowa, które słyszeli. Słowa, które pochodzą z Psalmów i z Pisma Świętego. Opisujemy nimi całe nasze życie i jeśli na końcu ludzie klaszczą i wiwatują, to tylko dlatego, że czują, że ten Psalm dotyczy również ich życia. Nie wyobrażam sobie, abym mógł odbierać te oklaski dla siebie.
Gdzie,Twoim zdaniem, w Kościele postrzeganym często jako żeńsko-katolicki, znaleźć miejsce ma męskość, charakter, na wyrazistość?
- Nie mam takiego doświadczenia Kościoła, że jest on żeński. Od 21 lat należę do wspólnoty neokatechumenalnej, są tam rodziny wielodzietne, bezdzietne, są panny, kawalerowie, prezbiterzy i panowie, którzy idą do seminarium. Tam mężczyzn jest bardzo dużo. Nie mam odczucia, że chór w kościele jest żeński, ale może faktycznie mam mało doświadczeń takich tradycyjnych Mszy w parafiach. Od 20 lat celebrujemy Eucharystię w tej małej wspólnocie. Trudno mi powiedzieć. Zdarza się, że czasem w trasie idę do różnych kościołów, ale jedyne, czego mi tam brakuje, to nie mężczyzn, a młodzieży.
Przyznasz, że chór mężczyzn odmawiających wspólnie "Ojcze nasz" to piękne doświadczenie.
- O kurczę, pewnie! Ostatnio miałem tak podczas spotkania z mężczyznami na Jasnej Górze. Było ich tam z pięciuset, może więcej. Jak jednym głosem mówili słowa tej modlitwy, to było porażające. Jakaś taka nadzieja pojawiła się w moim sercu, że Polacy też potrafią być męscy, że są mocni. Bardzo duże wrażenie to na mnie zrobiło, większe niż ostatnia płyta Metalliki.
Wczoraj Lublin z Luxtorpedą, dziś Koszalin z Arką Noego. Rodzina w Puszczykowie pod Poznaniem. Całe życie gdzieś w Polsce. Czy nie masz takiego życiowego rozdwojenia albo i roztrojenia jaźni?
- Mam. Zwłaszcza w te dni, kiedy zaśpię i nie zacznę dnia od tego, od czego powinienem. Wtedy robię się nerwowy, bo próbuję ogarnąć wszystkie rzeczy naraz. Ale gdy z żoną siadamy i zaczynamy dzień od poważnej modlitwy, to widzę, że wszystko ma swoją godzinę i swój czas. Zostaje nawet jeszcze sporo wolnych chwil.