- Nieudany zamach na Hitlera! Nowy Kurier Warszawski! - głos małego gazeciarza przecina sierpniowe popołudnie. Pucybut macha szczotką, roześmiana para mija trzepiącą poduszki przed domem kobietę, żandarmi spoglądają na śpiewającą dziewczynę. Wtedy rozlegają się pierwsze strzały.
Później było już tylko głośniej i bardziej widowiskowo. Strzelano z mauserów, stenów i visów. W ruch poszyły granaty. Detonacje podrywały w powietrze ziemię i drobiny gruzu. Uliczna barykada ostatecznie runęła pod kołami samochodu pancernego. Zaraz potem rozpoczęła się pacyfikacja. Z domów, do których wchodzili niemieccy żołnierze rozlegały się krzyki cywili i strzały.
- Chcieliśmy w tym roku przypomnieć o jednym z najbardziej dramatycznych epizodów powstania warszawskiego: pacyfikacji Woli w pierwszych dniach zrywu - wyjaśnia Łukasz Gładysiak, reżyser inscenizacji, na którą pasjonaci historii zabrali mieszkańców Sianowa.
Hania Telega w kraciastej sukience i za dużych kamaszach śpiewa jedną ze znanych w okupowanej Warszawie piosenek. Julka, jej młodsza siostra z czapką w dłoni przechodzi wśród widzów.
- Dla wielu naszych rówieśników powstanie to ciężki temat. Zupełnie nie mieści im się w głowie, że tamci dobrowolnie szli walczyć, chociaż szanse mieli niewielkie. Nie rozumieją po co, dziwią się, że chwytali za broń, zamiast uciekać, szukać schronienia, nie wychylać się - mówią dziewczyny. Maja nadzieję, że takie inscenizacje pomogą młodym lepiej zrozumieć, co pchało warszawską młodzież do walki.
Po uroczystościach patriotycznych w parku, podczas których oddano hołd powstańcom, pobliska ulica zamieniła się w jedną z ulic na warszawskiej Woli. Ponad 40 rekonstruktorów z różnych grup wcieliło się w powstańców, ludność cywilną oraz tych, którzy 72 lata temu pacyfikowali walczącą stolicę.
Rafał Semołonik przyznaje, że włożenie munduru żołnierza SS, zwłaszcza w takim dniu, jak rocznica powstania warszawskiego nie jest łatwe.
- Ciężko się o tym nawet mówi. Zależy po co ten mundur się nakłada. Trzeba odłożyć na bok swoje poglądy, to, w co się wierzy, co się czuje. Ale nie da się pokazać powstania bez tej drugiej strony. Jest to dla rekonstruktora wyzwanie, ale to jedynie rola do odegrania. Tyle, że spoczywa na nas wielka odpowiedzialność, bo chociaż gramy po tej „złej stronie”, nadal gramy po to, żeby oddać hołd powstańczej Warszawie - zauważa.
- Nie sposób o tych wydarzeniach mówić, czyta, oglądać bez emocji. Gdyby ich nie było, to wszystko, co robimy nie miałoby większego sensu. Tu idzie o cześć i pamięć dla tych, którzy walczyli, zginęli. Ta pamięć jest ciągle dla nas żywa, tym bardziej, że znamy powstańców warszawskich, utrzymujemy kontakt z tymi, którzy jeszcze żyją, spotykamy się, pytamy - dodaje.
Powstanie warszawskie to nie tylko część historii stolicy, ale także całego kraju. Dlaczego więc nie pokazywać jej na Pomorzu?
- O powstaniu musi pamiętać nie tylko stolica, ale cała Polska. To jest jak symbol tego, jak o wolność walczyły poprzednie pokolenia. Mamy obowiązek nie zapomnieć - mówi Magda Rymer, sanitariuszka, prywatnie - ciocia gazeciarza Eryka.
Dla dziewięciolatka w za dużej kaszkietówce to pierwsza w życiu inscenizacja. Trochę zjada go trema, więc z zapałem ćwiczy swoją kwestię. O powstaniu warszawskim do tej pory za dużo nie wiedział.
- Wiem, że za rok Eryk będzie już wiedział więcej. Rekonstrukcja nie opowie o wszystkim, nie przekaże całości wiedzy historycznej, ale jest po to, żeby - kiedy wróci się z niej do domu - chcieć sięgnąć głębiej, poszukać w internecie, poczytać książkę, obejrzeć dokument - dodaje Magda.
Inscenizacja to przede wszystkim emocje. Te sprzed 72 lat i te dzisiejsze.
- Ciężko nam mówić o powstaniu, bo nikt z nas nie przeżył czegoś takiego, nie dotknęło nas to w większości także rodzinnie. Trudno nam nawet sobie wyobrazić to, co działo się wówczas na Woli czy na Ochocie. Czytamy statystyki, które brzmią przerażająco, ale nawet one nie pozwolą nam zrozumieć skali rzezi. Dlatego ważne jest, jak o tym opowiadamy. Nie chodzi nam ani o spłycenie przekazu, ani o epatowanie masakrą, ale o wywołanie emocji - mówi Łukasz Gładysiak.
Tych nie brakowało wśród licznie przybyłych widzów.
- Chociaż to tylko przedstawienie, aż ciarki chodziły po plecach. Ziemia i kurz sypiące się na głowę od detonacji, gryzący w gardło dym, odgłos strzelaniny i krzyków - tego nie przeżyje się oglądając film. Myślę, że nie tylko dla mnie było to bardzo poruszające doświadczenie - przyznaje młoda kobieta, która na inscenizację przyszła z synem.
- To będzie dobry punkt wyjścia do tego, żeby porozmawiać w domu o powstaniu - zapewnia.
Dla rekonstruktorów zaś najbardziej wzruszające było to, że ich inscenizację oglądał Aleksander Kaczorowski, członek powstańczego batalionu „Miłosz”, honorowy obywatel Sianowa.
Organizatorami widowiska historycznego były Urząd Miasta i Gminy Sianów, Grupa Rekonstrukcji Historycznej „Gryf” i Studio Historyczne Huzar.