Reklama

    Nowy numer 13/2023 Archiwum

Szkoła bycia lepszym

Nawet w niewielkiej miejscowości można robić rzeczy wielkie. Darłowianie pokazują, że wciąż mają siły na jeszcze więcej dobra.

Festyn „Morze Miłości” zagościł na darłowskim rynku po raz czwarty. Mieszczanie i letnicy już się przyzwyczaili, że w jedno z letnich niedzielnych popołudni można dobrze zjeść i wypocząć, a zarazem finansowo wesprzeć chlubę Darłowa – hospicjum Caritas im. bp. Czesława Domina. Toteż przybywają licznie. W cieniu namiotów ze smakołykami czekają na nich wolontariusze. Idea hospicyjna gromadzi ich wielu. Ale najpierw sami musieli się do niej przekonać.

Przełamać tabu

Maryla Michnik-Dydyna, na co dzień nauczycielka w miejscowej podstawówce, podczas festynu wyprzedaje losy na loterię fantową. Przed nią długa kolejka, bo i fanty są imponujące. Jest sąsiadką hospicjum – mieszka zaledwie 200 m od ośrodka – ale to nie sąsiedztwo przyciągnęło ją tutaj, lecz wydarzenie sprzed trzech lat. – Moje pierwsze spotkanie z hospicjum było niespodziewane. Zdarzyło się, gdy moja mama chorowała na nowotwór. Jej stan zdrowia pogorszył się tak nagle, że po jednym dniu na SOR-ze w szpitalu wylądowałyśmy w hospicjum – opowiada pani Maryla. Od tamtej pory stale przychodzi do placówki, także po śmierci mamy. Dlaczego? – Hospicjum aż kipi optymizmem. Tam jest tak, jak powinno być: widać miłość do bliźniego. Chodzę tam nawet trochę z egoizmu: to mi pomaga. Poznałam tam ludzi tak oddanych sprawie, tęsknię za nimi, jeśli ich długo nie widzę. Pani Maryla stara się odwzajemnić dobro, jakiego doznała jej mama. Regularnie odwiedza terminalnie chorych pacjentów, jednak trudno jej to uznać za poświęcenie, ponieważ po prostu lubi ludzi starszych – mądrych życiowo, pełnych refleksji. Poza tym mobilizuje swoich uczniów, by wspierali placówkę np. poprzez zbieranie nakrętek lub udział w Polach Nadziei. Podobne doświadczenie ma kwiaciarka Sylwia Poborska. – Miałam nie najlepsze zdanie o hospicjum, bałam się go. Dopóki się tam nie znalazłam. Dwa i pół roku temu przywiozła do placówki swojego chorego męża. Była wręcz przerażona tym, że musi przekroczyć jej próg. – Mąż był tam króciutko, tylko 3 dni. Ale od tamtej pory ja wciąż tam chodzę. To cudowne, ciepłe miejsce. Uwielbiam kontakt z chorymi, to, że mogę trzymać ich za rękę, powiedzieć miłe słowo. Nie daję im nic ponad to, że po prostu z nimi jestem – mówi. Ponieważ rozumie lęk przed samym słowem „hospicjum”, łamie tabu wśród rodziny i znajomych, namawia na zaangażowanie się w wolontariat. Ma małe sukcesy – wolontariuszkami zostały jej córki, a najstarsza napisała o placówce pracę magisterską.

Fundacja

Joanna Klimowicz i Danuta Woźniak to darłowianki, które – przy wsparciu kolejnych dyrektorów hospicjum – od dekady organizują na rzecz placówki duże imprezy charytatywne. – To, że mogę komuś pomóc, sprawia mi przyjemność i daje dużo radości – przyznaje Joanna Klimowicz. Jako nastolatka dorastała w Caritas działającej przy parafii Łącko i uwierzyła, że warto angażować się na rzecz lokalnej społeczności. Co więcej, potrafi do tych działań namówić innych. Panie od dziesięciu lat organizują karnawałowe Bale Charytatywne, a od 4 lat wakacyjne festyny „Morze Miłości”. Imprezy, dobrze przyjmowane przez lokalną społeczność, nie spożyły jednak wszystkich ich sił. I choć od lat myślały o założeniu fundacji charytatywnej, do sfinalizowania marzeń zmobilizował je Rok Miłosierdzia. Do współpracy zaprosiły kilka osób. Fundacja „Morze Miłości” zawiązała się 4 lipca i postawiła przed sobą kilka celów. Prócz jak dotąd wspierania hospicjum, ma zamiar dbać o 3 darłowskie parafie: pozyskiwać środki na remont świątyń oraz na działania grup parafialnych czy wyjazdy młodzieży. – Chcemy pielęgnować tradycje kulturowe i religijne Kościoła katolickiego oraz działać na rzecz cywilizacji chrześcijańskiej i rozwoju naszej społeczności – powiedziała J. Klimowicz. Fundacja będzie wspierać także dzieci z rodzin niepełnych lub dysfunkcyjnych oraz osoby niepełnosprawne, chore lub potrzebujące pomocy z Darłowa i okolic. Jest jeszcze piąty cel, który przez ostatnie lata nie doczekał się realizacji w powiecie, a fundacja chce to zmienić. Chodzi o pochówki dzieci utraconych. – Zależy nam, by w Darłowie stanął pomnik dziecka utraconego. Rodzice po stracie nienarodzonego dziecka potrzebują takiego realnego miejsca, w którym mogliby przeżywać swój ból – wyjaśniła J. Klimowicz zaznaczając, że zna osoby, które taki problem dotknął. – Wiele miast ma już takie miejsca, teraz czas na nas. Zanim więc zaczniemy zbierać środki, czeka nas cała kampania informacyjna na ten temat. Niewiele matek nie wie np. o tym, że przysługuje im prawo do pochówku dziecka. Kwestię budowy pomnika zamierzamy podjąć, gdy tylko zakończymy sprawy związane z festynem, czyli szybko.

Niezastąpieni seniorzy

– Fundacja Morze Miłości zaprosiła do współpracy społeczność Darłowa, m.in. stowarzyszenie emerytów, ośrodek kultury, urząd miasta, port – wyjaśnia ks. Krzysztof Sendecki, dyrektor hospicjum. – Organizacje nie tylko zapewniły fundusze lub dary rzeczowe na festyn, ale zmobilizowały swoich pracowników, wolontariuszy. Trudno zliczyć, ile osób tę imprezę przygotowywało. Darłowska społeczność nie jest ospała. Otwarte oczy na lokalne potrzeby mają emeryci. Na festynie 22 z nich obsługiwało stoiska przez wiele godzin, wcześniej przygotowywali potrawy, piekli ciasta. – Mamy trochę więcej czasu wolnego i chcemy go podarować innym – mówi Danuta Puczyńska, przewodnicząca lokalnego Związku Emerytów i Rencistów. – Niektórzy z nas wybrali właśnie hospicjum. Praca tam wydaje mi się najtrudniejsza, ale widzę, że ona daje emerytom spełnienie. Danuta Puczyńska jest przekonana, że emeryci wnoszą wiele w miejską przestrzeń. – Nasze pokolenie to ludzie z doświadczeniem. To konkretna wiedza, którą dzielimy się z innymi, choćby opowiadając dzieciom, jak dawniej wyglądały zabawy – wyjaśnia i wylicza inne aktywności swoich wolontariuszy: czytanie bajek przedszkolakom, prowadzenie warsztatów rękodzieła i gotowania dla uczniów, współpraca z muzeum, biblioteką. – A jeśli coś robimy, to nie tylko chętnie, ale też bardzo dokładnie.

Szkoła ducha

Również osoby kształtujące lokalną kulturę dokładają się do wspólnego dobra. Arkadiusz Sip, dyrektor Darłowskiego Ośrodka Kultury tak buduje program festynu, by wielogodzinną zabawę animowali najlepsi z jego podopiecznych. – Na tę scenę przyjmują zaproszenie bardzo chętnie, bo wiedzą, że to jest szlachetny cel – powiedział. – Oni cały rok ćwiczą, żeby się pokazać także podczas innych wydarzeń, np. mistrzostw, ale występ przed swoimi rodzinami, sąsiadami, to zawsze jest duże przeżycie. Atmosfera, którą tworzą ma znaczenie, ponieważ festyn to nie tylko zbieranie pieniędzy. – To okazja do tego, byśmy się integrowali – powiedział ks. Sendecki. Chętnie nazywa festyn piknikiem, bo siłą wydarzenia jest wielogodzinne bycie razem. Sam jest tym, do którego można się przysiąść przy jednym z wielu stołów wystawionych na miejskim rynku, by zjeść zupę rybną lub wypić kawę. No i porozmawiać. O hospicjum rzecz jasna. O tym, że to nie umieralnia, ale miejsce do życia. – Nasi chorzy nie są zamknięci na świat, oni wręcz nam pokazują, jak można żyć i to nie system „kanapowym”, przed jakim nas przestrzega papież Franciszek – mówi ks. Sendecki wskazując na stoisko z wykonanymi przez chorych pamiątkami. Ich wkładem w festyn jest też modlitwa. – Dzisiaj po Mszy św. poszedłem do chorych. Oni wiedzą, że tu dla nich pracujemy. Troszczą się o to, obiecali, że będą się modlić o pogodę i o to, by ten festyn się udał, także finansowo. Sami widzą, ile wszystkiego potrzeba, by mogli czuć się u nas jak w domu, począwszy od leków poprzez wikt, opierunek, całą logistykę. Na darłowskim rynku dzieje się też duchowe dobro. Doświadcza tego Henryka Kozłowska. Na festynie obsługuje stoisko z ciastem. W hospicjum też lubi upichcić coś dobrego. – Po przejściu na emeryturę stwierdziłam: będę pomagała w hospicjum tak jak potrafię: w kuchni, na sali, ogrodzie, na festynie – mówi. Przyznaje, że to niełatwe, bo chorzy bywają trudni w obyciu. – Trzeba mieć do nich cierpliwość, co więcej, okazywać im serdeczność. To mnie uczy ważnej rzeczy: pokory. Tak, w hospicjum można nauczyć się być lepszym człowiekiem. Patronatem honorowym festyn objął bp Edward Dajczak.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy