Być może. Niestety uczestnikom akcji Karawana Bożego Miłosierdzia wcale nie było do śmiechu. Konie zostały aresztowane... w pewnym sensie. Czy słusznie?
Karawana dotarła do Skrzatusza 17 września i zgodnie z planem miała wjechać ok. godz. 16 na plac pielgrzymkowy, aby wziąć udział w Diecezjalnym Czuwaniu Młodych.
Niestety akcja ewangelizacyjna zakończyła się nieprzyjemnym akcentem. Policja, na wniosek przedstawicieli Pogotowia dla Zwierząt z Trzcianki, zatrzymała Karawanę na 100 metrów przed sanktuarium. Przedstawiciele pogotowia twierdzili, że konie są maltretowane, pozostają w złym stanie zdrowia i nie mogą jechać dalej. Na dowód swoich tez przedstawiciele pogotowia pokazywali obtarcia na ciele koni.
Zdjęcia ran pojawiły się nawet w sieci i opublikowane zostały przez niektóre media. Zdjęcia, faktycznie, robiły wrażenie. Jak twierdzą organizatorzy Karawany Bożego Miłosierdzia, zrobione zostały odpowiednio z bliska i wyrwane z kontekstu. Osoba, która nie zna się na weterynarii, może z nich wyciągnąć błędne wnioski.
- Ewidentnie jest to zaniedbanie człowieka. Nie mam nic przeciwko temu, że ludzie się modlą, ale jeśli zwierzętom dzieje się krzywda, ja zawsze będę z tym walczyć. Przepisy ustawy o ochronie zwierząt mówią, że nie wolno zaprzęgać koni chorych, okaleczonych. Te konie są ewidentnie chore i okaleczone - mówiła w sobotę 17 września Krystyna Kukawska z trzcianeckiego Pogotowia dla Zwierząt, która na miejsce przyjechała razem z Grzegorzem Bielawskim, znanym i zasłużonym w regionie obrońcą zwierząt, którego działalność w przeszłości wzbudzała jednak kontrowersje, o czym donosiły także lokalne media.
Skrzatusz 17 września: policja zatrzymała Karawanę nie pozwalając wjechać pod sanktuarium. ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość Innego zdania od przedstawicieli pogotowia jest troje lekarzy weterynarii, którzy badali konie. Dotarliśmy do trzech opinii. Lekarka, która badała konie na prośbę Pogotowia dla Zwierząt odmówiła komentarza.
- Oprócz tego, że mają trochę otarć i podcięcie od linki na pęcinie, to konie te nie budzą zastrzeżeń - wyraziła się Karolina Komin, lekarz weterynarii z Obrzycka.
Pozytywną opinię o zdrowiu koni wydał również powiatowy lekarz weterynarii z Piły Robert Gotkowski oraz Starszy Inspektor Weterynaryjny ds. Zdrowia i Ochrony Zwierząt Mariusz Kanarek. W sporządzonej przez nich notatce służbowej, czytamy: "Stan kliniczny koni, oprócz drobnych otarć, nie budzi zastrzeżeń"
Zwierzęta oglądał również Lech Januszewski, lekarz weterynarii z Trzebiatowa, który uchodzi w Polsce za wybitnego specjalistę właśnie od chorób koni. W opinii sporządzonej przez niego po zbadaniu zwierząt, czytamy: "Konie nie są kulawe. Mają lekkie otarcia skóry w miejscu, gdzie przechodzą szory i lekkie skaleczenie na kończynach". Lekarz oczywiście stwierdza, że konie "mogłyby być w lepszej kondycji", ale biorąc pod uwagę pracę, jaką wykonały "ich stan nie wzbudza większych zastrzeżeń".
Z pewnością, konie zmęczone po pracy, a konie maltretowane, to nie to samo. Wydaje się więc, że spór, do jakiego doszło, ma swoje źródło w filozofii podejścia do zwierząt. Faktycznie, są ludzie, którzy nie potrafią szanować stworzenia, rzeczywiście znęcają się nad zwierzętami, zadają im ból, nieodpowiednio się nimi opiekują. Z drugiej strony, niektórzy popadają w drugą skrajność, przyznając zwierzętom takie same prawa, co ludziom.
Jak zapewniają organizatorzy Karawany Bożego Miłosierdzia, trudno mówić o znęcaniu się nad zwierzętami podczas akcji, ponieważ końmi przez cały czas zajmował się Jarosław Ozgowicz, woźnica, koniuszy i instruktor z wieloletnim doświadczeniem. Wydaje się, że potrzeba wyjątkowo dużej dozy złej woli, żeby człowiekowi, który poświęcił życie dla koni i kocha swój zawód, zarzucać ich maltretowanie.
- W przypadku koni pracujących, takie otarcia są czymś naturalnym. Nie stanowią one zagrożenia dla zdrowia i życia tych zwierząt. Takie obrażenia miały prawo wystąpić przy tego typu pracy, jaką wykonały nasze konie. Poza tym, konie zmieniane były kilkukrotnie podczas akcji, pracowały w sumie po 4 do 5 godzin dziennie. Były dobrze karmione i pojone. Przez większość czasu wóz ciągnięty był przez trzy konie - mówi woźnica.
- Wóz, którym jechaliśmy, jest wzorowany na karawanie francuskiej, której charakterystycznym elementem są małe kółka. Dzięki temu siła tarcia jest o wiele niższa. Tego typu karawana porusza się tylko po asfalcie. Jest ją w stanie przeciągnąć po równym terenie jeden człowiek. Nie chodzi tutaj tyle o wagę zaprzęgu, czy jego wysokość, ale o siłę oporu. Trzeba mieć trochę pojęcia o tym fachu. Jeżeli ciągnięcie karawany wymagałoby od koni zbyt wielkiej siły, skórzane pasy pociągowe, które były tutaj zastosowane, urwałyby się. Konie nie są połączone z zaprzęgiem jak ciągnik. Są połączone w sposób delikatny i cała sztuka powożenia polega na zbalansowaniu konia z ciężarem - wyjaśnia Jarosław Ozgowicz, który ubolewa nad tym, że w całej sprawie nad argumentami przeważyły "uprzedzenia i gdybania pół profesjonalistów".
17 września, gdy karawana została zatrzymana, na nic zdały się prośby uczestników akcji, aby można było podjechać nią pod sanktuarium, do którego brakowało 100 metrów, a potem odczepić konie. Nie wolno było także przeciągnąć karawany bez koni, ponieważ, jak oznajmili policjanci, stanowiła ona "dowód w sprawie".
- Jest nam przykro, że w taki sposób zostaliśmy potraktowani - mówi ks. Radosław Siwiński, dyrektor Domu Miłosierdzia, który organizował akcję Karawana Bożego Miłosierdzia.
Mimo nieprzyjemnej sytuacji, uczestnicy akcji ani na chwilę nie stracili dobrych humorów. Tańczyli i śpiewali przy "aresztowanej" karawanie.
Skrzatusz 17 września: uczestnicy Karawany Bożego Miłosierdzia. ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość Sprawa ma jednak ciąg dalszy, ponieważ Pogotowie dla Zwierząt zgłosiło zawiadomienie do prokuratury zarzucając organizatorom akcji znęcanie się nad zwierzętami. Jak informuje prokurator Magdalena Roman z Prokuratury Rejonowej w Pile, na razie postępowanie toczy się w sprawie i jest za wcześnie, aby komukolwiek stawiać zarzuty. Nie wiadomo także, czy w ogóle zostaną one postawione. Prokurator stwierdza także, że dostarczone przez organizatorów opinie lekarzy weterynarii, nie mogą być wzięte pod uwagę w badaniu sprawy. Wartość procesową mają dopiero opinie biegłych powołanych przez organy ścigania. Tacy biegli zostaną prawdopodobnie powołani i wcześniejsze opinie będą mogły mieć jedynie charakter pomocniczy.
- Najbardziej mi żal, że ktoś zarzuca Kościołowi, że ten dręczy zwierzęta. To niesprawiedliwe oskarżenia. Przykro nam także z tego powodu, że cała sprawa dokonała się w Skrzatuszu na oczach młodzieży. To dziwne, że przez cały czas trwania akcji nie było żadnej interwencji. Nastąpiła ona dopiero w ostatnim dniu - mówi ks. Radosław Siwiński w rozmowie z "Gościem Niedzielnym" 20 września, zaraz po wyjściu z pilskiej prokuratury, gdzie złożył zeznania w sprawie, jako świadek.
Komentując opinię Grzegorza Bielawskiego o złym stanie koni, ks. Siwiński stwierdza: - Z pełną świadomością mówię, że ten pan kłamie, dlatego, że konie te są w bardzo dobrym stanie, co potwierdzają weterynarze, a śmiem twierdzić, że oni dziś wymyślają takie rzeczy, ponieważ mogą ich czekać poważne konsekwencje. Jeżeli prokuratura umorzy to postępowanie, my prawdopodobnie wniesiemy wobec nich oskarżenie do prokuratury za zakłócanie wielkich uroczystości diecezjalnych i niszczenie naszego dobrego imienia.