W poszukiwaniu jedności

O tym, co nam przypomina Luter z witraża koszalińskiej katedry, w Tygodniu Modlitw o Jedność Chrześcijan, który przypada w roku 500-lecie Reformacji, rozmawiamy z ks. prof. Januszem Bujakiem, diecezjalnym referentem ds. ekumenizmu.

Program Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan w diecezji TUTAJ

Ks. Wojciech Parfianowicz: Czy 500-lecie Reformacji to dla katolików powód do świętowania?

Ks. prof. Janusz Bujak: Raczej do pokuty

Czy Reformacja coś nam dała?

Była ozdrowieńczym wstrząsem.

A może Luter miał w czymś rację?

Na pewno renesansowi papieże za bardzo zaangażowali się w sprawy sztuki i polityki, a za mało...

Czy jedność chrześcijan jest w ogóle możliwa?

Po ludzku, wydaje się, że nie, ale...

Co nam mówi Luter z witraża w koszalińskiej katedrze?

Jest dla nas wyzwaniem do wewnętrznej reformy.


Ks. Wojciech Parfianowicz: Tegoroczny Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan przeżywamy w kontekście 500-lecia Reformacji. Z okazji jubileuszu, w październiku, papież Franciszek odwiedził Szwecję, gdzie w katedrze luterańskiej w Lund spotkał się z tamtejszą biskupką Antje Jackelén. Z okazji papieskiej wizyty katolicy i luteranie wydali wspólną deklarację. Padły w niej m.in. następujące słowa: "Chociaż przeszłości nie można zmienić, to można przemienić to, co jest pamiętane i jak jest pamiętane. Modlimy się o uzdrowienie naszych ran i naszej pamięci". U nas na Pomorzu też mamy swoją historię Reformacji. W starej koszalińskiej kronice Wendlanda są np. opisane dramatyczne okoliczności przejmowania przez protestantów dzisiejszej katedry. Znamy też np. historię Osiek, gdzie było sanktuarium cudownej hostii, które w czasie Reformacji zostało zniszczone. Wszystkie te historie są dość dramatyczne. Jak my, katolicy, powinniśmy w ogóle podchodzić do rocznicy Reformacji? Mamy z naszymi braćmi świętować? Przecież jest to rocznica wielkiego rozłamu w Kościele.

Ks. prof. Janusz Bujak: Świętować raczej nie będziemy, ponieważ jest to rocznica zadania Kościołowi głębokiej rany. Zresztą, grupa teologów katolickich i luterańskich w Niemczech, zastanawiała się, jak nazwać tę rocznicę, której przecież zignorować nie można. Wybrano formułę wspomnienia i pokuty. Jeżeli wczytamy się w teksty z Lund, wiele razy padają w nich słowa o konieczności pokuty i żalu. Luteranie i inni protestanci też wiedzą, że nie o rozłam chodziło Marcinowi Lutrowi, gdy wysłał biskupowi Wittenbergi swoje pytania - bo historia o przybiciu tez do drzwi to legenda wymyślona przez Melanchtona. Luter był więc początkowo wiernym synem Kościoła, mnichem augustiańskim, który nauczał Pisma Świętego. Był na pielgrzymce w Rzymie, gdzie, jak mówią kroniki, padł na kolana pod wrażeniem świętych wizerunków. Dopiero później nastąpiła w nim pewna ewolucja i dołączyły się inne czynniki, także polityczne. A zatem, wspominamy to, co się wtedy wydarzyło, pokutujemy i modlimy się, także podczas Tygodnia Modlitw, nie tylko o uleczenie wzajemnych animozji, ran i pretensji, ale też o uleczenie tej największej rany, czyli braku jedności Kościoła.

W deklaracji w Lund padają też słowa: "opłakujemy przed Chrystusem to, że luteranie i katolicy zranili widzialną jedność Kościoła". A zatem my, katolicy, też przyznajemy się, że w tym, co stało się 500 lat temu, jest trochę i naszej winy?

Przy okazji tej rocznicy warto zadać sobie pytanie, czy ze strony katolickiej zrobiono wszystko, aby uratować jedność Kościoła? Jesteśmy tylko ludźmi. Dzisiaj, po wiekach, wiemy więcej. Potrafimy na historię spojrzeć jakby z lotu ptaka i dostrzec błędy. Ale tamci ludzie żyli w swoim kontekście. Nie było choćby takiej jak dziś wymiany informacji. Trzeba więc powiedzieć, że, owszem, można było zrobić więcej, ze strony papieży, teologów - i wielu z nich to robiło - niestety, tam gdzie jest kontrowersja, w ferworze walki można kogoś skrzywdzić.

Czyli przy okazji 500-lecia Reformacji, my katolicy, też powinniśmy uderzyć się w piersi.

Z pewnością, nie jest to dla nas powód do triumfu, że tak wielu ludzi, tak wiele całych narodów, odpadło od Kościoła katolickiego. Powinniśmy płakać nad tym, co się stało. Można powiedzieć, że to podobna sytuacja do tej, gdy dziecko ucieka z domu. Rodzice zastanawiają się: "Co złego zrobiliśmy?", "Dlaczego dziecko nie chce utrzymywać z nami kontaktu?", "Może powinniśmy coś z naszej strony zmienić, może powinniśmy jeszcze raz wyciągnąć rękę?". Zresztą, na przestrzeni wieków widać, że papieże, zarówno w stronę prawosławnych jak i protestantów, tę rękę wyciągali i mówili: "Wracajcie!". Czasami może język nie był właściwy, innym razem źle rozumiano niektóre gesty, ale ręka wyciągnięta zawsze była.

Czy coś z tego, co proponował Marcin Luter, było dobre dla Kościoła i mogło stać się pożądaną reformą?

Sytuacja Kościoła w ostatnich dziesięcioleciach przed Reformacją była trudna. Rzeczywiście, papieże renesansowi za bardzo zaangażowali się w sprawy sztuki i polityki, a za mało w sprawy Kościoła i jego reformy. Był przecież nieudany, niedokończony, niewprowadzony w życie V Sobór Laterański (1512-1517). Był on szansą, żeby dokonać tych reform, o które wołali ludzie świeccy, władcy, wielu duchownych, którzy widzieli, że w Kościele nie działo się dobrze. Nurty żądające reformy w Kościele były obecne i można powiedzieć, że były słuszne. Pod koniec XV wieku odbyło się np. wiele synodów krajowych, m.in. w Polsce. To dlatego w naszym kraju Reformacja miała mniejszy zasięg. U nas bowiem Kościół zawczasu przeprowadził wiele reform. Na zachodzie Europy pozostawało jednak sporo rzeczy, które należało zmienić, ale ich nie zmieniano. Marcin Luter dotknął wiec delikatnych strun.

W poszukiwaniu jedności   ks. prof. Janusz Bujak ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość Jakie to były struny?

Choćby wykorzystywanie pieniędzy z odpustów do budowy Bazyliki św. Piotra. Wiemy, że tutaj nadużycia miały miejsce. Jego teza o odrzuceniu odpustów w ogóle była błędna, ale zwrócenie uwagi na te nadużycia było słuszne. Gdyby wystąpienie Lutra skończyło się na pytaniach i wątpliwościach, które sformułował, byłoby dobrze. Natomiast on w 1520 roku spalił potępiającą go bullę papieża Leona X, na co z kolei reakcją była ekskomunika i... zaczęło się.

W deklaracji z Lund czytamy: "jesteśmy głęboko wdzięczni za dary duchowe i teologiczne otrzymane za pośrednictwem Reformacji". Co przez te 500 lat stało się dobrego? Co Reformacja wniosła do chrześcijaństwa? Czy my, katolicy, możemy coś takiego wskazać z naszego punktu widzenia?

Mądremu każda krytyka coś daje. Można powiedzieć, że to, co stało się 500 lat temu, doprowadziło do szybszej reformy Kościoła na Soborze Trydenckim i po nim. Patrząc w ten sposób, Reformacja w pewnym sensie przymusiła Kościół, biskupów, papieży, do zajęcia się na serio tym, o czym mówiono już na wiele dziesięcioleci przed Lutrem. A więc Reformacja była swego rodzaju ozdrowieńczym wstrząsem. Obudzono się i zrozumiano, że z wieloma sprawami tak dalej być nie mogło. Mam na myśli choćby kwestię przebywania biskupów w swoich diecezjach czy kościelnych beneficjów.

Mówi się też o roli Reformacji w popularyzacji Pisma Świętego. To prawda, choć ono zaczęło być tłumaczone już wcześniej, np. przez Erazma z Rotterdamu czy humanistów. Kościół zwrócił jednak większą uwagę na kaznodziejstwo czy Pismo Święte, choćby na Soborze Trydenckim. Oczywiście jest też katechizm Lutra. Po nim zaczęto je układać także w Kościele katolickim. A więc uczono się, mimo wszystko, od siebie. Konflikt prowadził czasami do swego rodzaju zdrowej konkurencji duszpasterskiej.

Mamy kolejny Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan. Czy celem tej modlitwy, a więc ekumenizmu w ogóle, jest to, abyśmy kiedyś stanęli razem, wszyscy chrześcijanie, przy ołtarzu i sprawowali jedną Eucharystię?

Tak. Widzialna jedność Kościoła to jest główny cel ekumenizmu.

Czy to jest w ogóle możliwe?

Pan Jezus powiedział, choć w innym kontekście, że "u ludzi to nie możliwe, ale nie u Boga, bo u Boga wszystko jest możliwe" (Mk 10, 27). Rzeczywiście, minęło wiele lat od podziałów. Ludzie, którzy urodzili się w danym Kościele, nie dostrzegają często dramatu rozłamu. Wręcz przeciwnie, odczuwają dumę z tego, że przez tyle wieków przetrwali jako wspólnota. Pojednanie bywa pojmowane jako wchłonięcie przez Kościół katolicki. Ludzie więc zastanawiają się: "Co się z nami stanie?", "Czy przetrwamy?". Mamy oczywiście przykłady zjednoczenia, jak Unia Brzeska (1596) czy ostatnimi laty powrót anglikanów do Kościoła katolickiego. To przykłady jedności z zachowaniem pewnych elementów swojej tożsamości. Kard. Koch, przewodniczący Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan przypomniał jednak ostatnio, że dzisiejsza eklezjologia luterańska właściwie wyklucza pojednanie z Kościołem katolickim. Promuje się raczej podejście tego typu, że każdy zostaje tam, gdzie jest, takim jakim jest, a jedność mogłaby polegać ewentualnie na tym, co określono w tzw. Konkordii Leuenberskiej (1973), czyli na akceptacji wspólnoty ambony i stołu, nie zmieniając niczego w doktrynie i organizacji.

Czyli jedność, ale nie do końca. Podstawową różnicą, która przeszkadza nam w tym, żeby razem stanąć przy ołtarzu jest chyba podejście do Eucharystii. Prawosławni, podobnie jak my, uznają realną obecność Jezusa Chrystusa w postaciach eucharystycznych. Jednak protestanci na Eucharystię patrzą inaczej.

Protestanci nie mają też sakramentalnego kapłaństwa. Jeśli chodzi o sakramenty, spotykamy się z protestantami jedynie we chrzcie. A zatem droga do pojednania z nimi jest bardzo trudna. W przypadku Kościoła prawosławnego wygląda to inaczej. Jest większa nadzieja. Jednak mimo tego, że może pozostaniemy tam, gdzie jesteśmy, warto się spotykać. Pan Bóg czyni cuda. Czasem to, co po ludzku wydaje się niemożliwe, po Bożemu staje się możliwe.

Katolicy powinni gorliwie modlić się o jedność właśnie tym bardziej dlatego, że po ludzku, wyczerpaliśmy już chyba wszystkie nasze możliwości. W dialogu ekumenicznym wszystkie najważniejsze kwestie zostały już omówione. Nam powinno zależeć na jedności tak, jak zależało na niej Chrystusowi, który modlił się o nią w Wieczerniku; jak zależało na niej papieżom i biskupom z każdego okresu historii Kościoła. Czasami ludzie dziwią się, że dopiero od jakiegoś czasu mówi się dużo o ekumenizmie. Ale właściwie nigdy nie było takiej sytuacji, żeby Kościół był całkowicie pojednany. Zawsze odchodziły jakieś grupy, zawsze modlono się o jedność. Modlitwa o jedność jest tradycją Kościoła. Także dzisiaj nie chcemy zapominać o tej modlitwie.

A więc zostaje nam wspólna modlitwa, wspólne działanie np. na polu dobroczynności, czy w innych sytuacjach. Poza tym, po prostu żyjemy obok siebie. Może w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej nie ma zbyt wielu przedstawicieli chrześcijan innych wyznań, ale jednak niektórzy katolicy spotykają ich na co dzień. Jak w zwykłym, codziennym życiu praktykować ekumenizm?

Życzliwością i miłością. To jest najważniejsze. Jeżeli będziemy się nawzajem zwalczać, podkreślać tylko to, co nas różni, do niczego nie dojdziemy. Najbardziej przekonuje miłość. Jeżeli chrześcijanie innych wyznań zobaczą, że najpierw my, katolicy, nawzajem się szanujemy i potrafimy sobie pomagać, że jesteśmy również wobec nich życzliwi, to może będzie to przyczynek do zbudowania mostu, który jakoś nas połączy, także na szczytach hierarchii kościelnej. Jednak to, co możemy robić już dzisiaj, to okazywać sobie zwykłą ludzką życzliwość. Chrystus wzywa nas nawet do miłości nieprzyjaciół, więc jak moglibyśmy nie kochać naszych braci i sióstr, którzy też wierzą w Chrystusa?

Nasza koszalińska katedra jest swoistym znakiem, który wzywa nas do modlitwy o jedność. Mamy w niej witraż z Lutrem i Melanchtonem. To dość osobliwa sytuacja. Co nam mówi Luter z koszalińskiego witraża?

Ten Luter na witrażu jest dla nas swoistym wyzwaniem, jak dla Kościoła w XVI wieku, do ciągłej wewnętrznej reformy, gorliwości i przemiany. Przede wszystkim, postarajmy się w tym tygodniu postanowić sobie, że jeśli spotkamy kogoś, kto wierzy inaczej, należy do innego Kościoła, żeby nie okazywać mu niechęci, ale miłość. Niech miłość i życzliwość będą naszymi "znakami firmowymi".

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..