Kiedy na szpitalnym korytarzu pojawiają się mundurowi, żartów nie ma. Tym bardziej, że zaraz w ruch pójdą kajdanki i pałki.
Dzień dobry, jesteśmy słuchaczami Szkoły Policji. Może któraś z pań chciałaby wyjść na kawę? - posterunkowy Łukasz Pelski przedstawia siebie i koleżanki. Początkowe zdumienie mam szybko zastępuje uśmiech. Tym bardziej, gdy widzą, z jaką łatwością funkcjonariusze nawiązują kontakt z ich chorymi pociechami.
Co środę słuchacze słupskiej szkoły policyjnej stawiają się na oddziale dziecięcym Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Słupsku. Przez dwie godziny starają się odwrócić uwagę małych pacjentów od chorowania, a rodzicom dać chwilę wolnego. Im też pomysł bardzo się spodobał.
- To świetny pomysł, bo z czystym sumieniem można skoczyć do automatu po kawę, spokojnie zadzwonić do domu, albo zwyczajnie przejść się po korytarzu - kiwa głową jedna z mam.
Posterunkowa Sylwia Łuszczek sama jest mamą. Nie trzeba jej było namawiać na odwiedziny u chorych maluchów.
- Też zdarzało nam się trafić do szpitala, więc wiem, jakie to trudne. Rodzice są zmęczeni, zestresowani, przestraszeni. Przyda im się chwila oddechu - wyjaśnia wolontariuszka.
- Bawimy się z dzieciakami, czytamy bajki, przywozimy kolorowanki i kredki. Ale najczęściej odpowiadamy na mnóstwo pytań o naszą pracę. A kajdanki, legitymacja i pałka to i tak najciekawsze dla dzieci punkty programu - mówi Łukasz Pelski.
Nad swoimi wizytami w szpitalu umundurowani wolontariusze specjalnie się nie rozwodzą.
- Nie nazywamy tego zobowiązaniem, tak jak tego, co robimy na co dzień nie nazywamy pracą. To po prostu służba - podsumowuje koordynator działań policyjnego wolontariatu.
Więcej o policyjnym wolontariacie w słupskim szpitalu w wydaniu papierowym Gościa Koszalińsko-Kołobrzeskiego nr 8.