Oleg Wayner jest jednym z niewielu w Polsce lutników harf. Choć był kontrabasistą, dziś woli przywracać życie starym instrumentom. Grażyna Janus efekt jego pracy sprawdza jako muzyk - czy brzmi jak niebo i jak woda.
W pracowni na przedmieściu Koszalina cichutko. I czysto. Widać, że tu pracuje się bez pośpiechu. Zwłaszcza wtedy, gdy jakaś usterka jest na warsztacie po raz pierwszy. Pan Oleg podkreśla, że w jego pracy niezbędna jest cierpliwość.
- Czasem ktoś przynosi tak popsuty instrument, że nie wiadomo, od czego zacząć. Jeśli wcześniej nigdy czegoś nie robiłem, to u mnie to nie idzie szybko - wyjaśnia, zaciągając z rosyjska. Ale nie chodzi o to, że pan Oleg czegoś nie potrafi (bo nie naprawiał jeszcze tylko bałałajki) tylko o to, że najpierw musi wykonać cały remont w… głowie. I to kilka razy.
- Zdarza się, że myślę: chyba mam koncepcję, chyba wiem jak. A następnym razem, kiedy robię to w głowie, to wychodzi, że tu nie będzie działało, że tam. Jak u chirurga, nie da się niczego przyspieszyć. Każdy ruch musi być przemyślany, precyzyjny.
Naprawiając zostawia w instrumencie część własnej, rosyjskiej duszy. A ta jest wypróbowana, musiała przejść najpierw wiele prób, także zawodowych. Bo mistrz lutnictwa nie wszystko przekazuje uczniowi od razu - w zawodzie artystycznym nie wystarczy nauczyć kogoś technik.
O panu Olegu, który nauki pobierał także u najlepszego Mistrza oraz o pani Grażynie, która pięknym dźwiękiem harfy zachwyca od lat nie tylko koszalińską publiczność, można przeczytać w najnowszym papierowym wydaniu (nr 10) "Gościa Koszalińsko-Kołobrzeskiego".