Łowić ryby w turniurze, grać w szachy w cylindrze. W Wałczu paradowało eleganckie towarzystwo w strojach sportowych z późnej epoki wiktoriańskiej.
Lub raczyło się delikatesami w namiocie kolonialnym. Uprawiano sport - grę w boule, łucznictwo, kometkę, krykieta, lecz bez pośpiechu, bo jak wyjaśnia rozgrywający (w surducie i cylindrze) partyjkę szachów Grzegorz Puchalik ze Stowarzyszenia Rekonstrukcji Historycznej i Kostiumingu "Krynolina", w dawnym sporcie szło raczej o wydarzenie towarzyskie niż o wyczyn.
W ramach Festiwalu Dwóch Jezior, Muzeum Ziemi Wałeckiej zaprosiło 7 lipca do muzealnego ogrodu miłośników dawnych obyczajów. Spotkanie pod nazwą "Efemeryczny Klub Miłośników Sportów Wiktoriańskich" rozpoczęło się pokazem mody sportowej z epoki królowej Wiktorii.
Pasjonaci z Gliwic, Krakowa, Katowic, okolic Poznania i ze Słowacji, zaprezentowali się w strojach wioślarzy, do konnej jazdy, łuczników, wspinaczy górskich, choć bez podpowiedzi trudno byłoby odgadnąć, kto jest kim.
- My się nie przebieramy. My otwieramy szafę i wybieramy strój na daną okazję - mówi Justyna Sepiał-Rychlik. Zna fascynatów, którzy na co dzień chodzą w strojach z lat 40. XX wieku czy kobiety, które noszą suknie z lat 60. po swoich babciach. Razem z mężem prowadzi pracownię Kostiumologii i Krawiectwa Artystycznego "Mme Chantberry", gdzie wykonywana jest odzież na zamówienie grup rekonstrukcyjnych oraz muzeów.
Jej mąż Paweł Rychlik, który zafascynował się rekonstrukcjami historycznymi w latach 90., poszukuje nowych oryginalnych pomysłów na popularyzowanie historii i dawnych obyczajów.
Dzięki wciąż powstającym grupom rekonstrukcyjnym coraz łatwiej stworzyć imprezę dotyczącą krótkiego wycinka historii, jak zaproponowane w Wałczu dwudziestolecie końca XX wieku i to wyłącznie pod kątem sportu.
O higienie, aktywności fizycznej i o tym, że ubiór determinuje sposób zachowania, a nawet styl życia opowiedziała gościom Katarzyna Janiszewska. - Kiedy zamiast dresów ubieramy sukienkę, rękawiczki, kapelusz, to zaczynamy się nie tylko inaczej poruszać, ale też wysławiać - twierdzi Katarzyna Janiszewska.
Justyna Domżalska-Mańka z "Krynoliny", choć na stałe nie chciałaby się przenosić do tamtych czasów, to tęskno jej za niektórymi aspektami dawnej etykiety.
- Brakuje mi dżentelmeństwa u współczesnych mężczyzn. Dawniej panowie nie pozwalali sobie na niewybredne żarty w towarzystwie pań, w momencie kiedy dama wstawała od stołu wszyscy panowie wstawali również. Dzisiaj tego się nie uświadczy. Lubię tamtą dystynkcję, meloniki, laseczki, ukłony względem pań. Mnie to ujmuje - mówi pani Justyna.