Nowy numer 38/2023 Archiwum

Tekla siała spokój

W wyblakłych dziecięcych twarzach rozpoznają siebie sprzed dziesięcioleci. Czas zatarł złe wspomnienia. Zostały tylko dobre oczy matki przełożonej.

Żeby zastać panią Krystynę w domu, trzeba mieć nieco szczęścia. Jeśli nie organizuje jakiegoś przedsięwzięcia, to udziela korepetycji. Albo jest w drodze do Gdańska, Warszawy i jeszcze dalej. Nie wypada damie zaglądać do metryki, ale w tym przypadku warto: rocznik 1936. – Jestem dzieckiem Warszawy. Nie znałam rodziców. Trafiłam do domu dziecka ks. Boduena przy ul. Nowogrodzkiej, następnie do sióstr. A potem była piękna Łomna... – wspomina z rozmarzeniem Krystyna Wójtowicz.

Matka Sprawiedliwa

W Czaplinku znają ją niemal wszyscy – to emerytowana dyrektor szkoły, zasłużona dla miasta. Bez trudu trafiamy pod drzwi pani Krystyny. Na wspomnienie matki Tekli aż rozjaśniają się jej oczy. – Była taka skromniutka, chętna do pomocy każdemu. Nie wynosiła się ponad, siała spokój. Zapamiętałam jej zawsze pogodną, uśmiechniętą twarz. Była dla nas ogromnym autorytetem – opowiada. W Łomnej (na terenie dzisiejszej Ukrainy) była setka osób powierzonych opiece sióstr franciszkanek Rodziny Maryi z matką Teklą Budnowską na czele. Wśród polskich dzieci zakonnice ukrywały Żydówki. Uciekając przed ukraińskimi bojówkarzami, matka Tekla wywiozła je wszystkie do Warszawy, gdzie przy ul. Wolność 14 zakład „Łomna” znalazł chwilową przystań.

Zakonnica bezpiecznie wyprowadziła też dzieci z płonącej Woli. Po prawie 75 latach Instytut Yad Vashem uhonorował ją za to medalem Sprawiedliwa wśród Narodów Świata. – Potem, gdy byłam starsza, domyśliłam się, że siostry musiały między nami ukrywać Żydówki. Jako dziecko nie zdawałam sobie z tego sprawy. Widziałam różnicę między mną, płową blondynką o niebieskich oczach, a koleżanką czarnulką. Szczególnie jedną pamiętam, Teresę. Ale nigdy z nikim o tym nie rozmawiałam, jej też nie mówiłam, że wiem – zamyśla się pani Krystyna. Siostry też milczały na ten temat przez lata. Te karty działalności zgromadzenia odkrywane są od niedawna.

Zapisane w sercu

– „A Łomna, jak to Łomna/ swoboda ogromna/ Nikt nie pyta/ szczerze wita/ a każdy jej rad” – Krystyna i Regina śpiewają na dwa głosy. Kiedy się spotykają w Czaplinku (u Krysi) albo w Bornem Sulinowie (u Reni), nieraz zdarza im się pośpiewać piosenki z dzieciństwa. I pamiętają każde słowo, jakby to było wczoraj. – Jest w tym coś niezwykłego. Odwiedzałyśmy naszą koleżankę Ziutę Wiśniewską, która już niewiele kojarzyła, nawet nas nie poznawała. Ale kiedy zaczynałyśmy śpiewać o Łomnej, jakby się budziła, śpiewała razem z nami. Tak mocno w sercu jej się to wszystko zapisało – kiwa głową pani Krysia. – Ja byłam niespokojnym duchem. W szkole nie mogłam usiedzieć i nie zdałam do drugiej klasy. Ciotka, która się mną opiekowała (mama zmarła jeszcze przed wojną), oddała mnie do Płud, do sióstr franciszkanek. Ale ja strasznie za Warszawą tęskniłam – opowiada Regina Wolska. Do „Łomnej” na Wolność 14 trafiła w wakacje po czwartej klasie. Był lipiec 1944 r. – Matka Tekla wzięła mnie na kolana i pyta: „Czemu na ciebie mówią Irka? Przecież ty w metryce masz Regina. Od dzisiaj będziesz Reginą”. Bardzo mi się to spodobało. A jeszcze bardziej, kiedy się dowiedziałam, że w kuchni jest s. Regina – uśmiecha się do wspomnień.

Nie brakowało miłości

– Siostra Zofia urządzała z nami ciągle jakieś przedstawienia. Tańczyłyśmy, śpiewałyśmy, recytowałyśmy. Do dzisiaj pamiętam „Kuchciki”, „Fartuszek Marysi”, dialog lalki z pajacykiem, którego Krysia grała, też długo z pamięci mogłam recytować. Każde przedstawienie było dla mnie zachwycające. Pamiętam, jak tańczyłyśmy krakowiaka na 12 par. A potem ja to wszystko dalej przekazywałam – mówi pani Regina. To jej dziełem jest Zespół Pieśni i Tańca Ziemi Pyrzyckiej, który prowadziła do emerytury. – Wszystko dzięki siostrom – uśmiecha się. – Nie mam wątpliwości, że to zasługa matki Tekli i sióstr, że zostałam nauczycielką. I że teraz nadal aktywnie działam, angażuję się społecznie – dodaje pani Krysia. Powtórzą to w Pile, w rodzinnym mieście matki Tekli, gdzie na 101. rocznicę jej urodzin pilanie przygotowali pamiątkową tablicę i zaprosili gości. – Nie wiem, czy rodzice zginęli, czy nie mogli mnie wychowywać. Nie szukałam śladów. Bo nigdy nie odczułam, że czegoś mi w życiu zabrakło. Na pewno nie miłości. Dostałam jej od sióstr więcej, niż mają dzieci w niejednej rodzinie – pani Krysia uśmiecha się wzruszona, patrząc w dobre oczy matki Tekli na starej fotografii. O siostrze Tekli Budnowskiej pisaliśmy też w numerze 5/2018 „Gościa Koszalińsko-Kołobrzeskiego”.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast