W 1356 r. w jego poświęceniu miało brać udział 12 biskupów, z ambony grzmiał jeden z pierwszych pomorskich reformatorów, a pod posadzką spoczywają szczątki ściętego w Sławnie rycerza-rabusia. Niepozorny wiejski kościół też może skrywać wiele tajemnic.
– Kościoły to kapsuły czasu. Wystarczy trochę się pochylić, przyjrzeć z bliska, poszperać w kronikach, dokumentach, relacjach i historia sama się opowiada – przyznaje Marcin Barnowski, ustecki historyk i dziennikarz, a przede wszystkim badacz lokalnej przeszłości.
Opowiada o niej mieszkańcom Ustki raz w miesiącu, zabierając ich w pasjonującą podróż w czasie. Podróż, w której odkrywają w nowym świetle doskonale znane sobie miejsca.
Tym razem bohaterem Historycznego Czwartku był kościół w podusteckich Zimowiskach. Świątynia dawniej była siedzibą parafii, pod którą podlegała portowa osada w Ustce.
– Nasz bohater miał swoje pięć minut w historii. Miał to szczęście, że jego patronował mu znaczny i możny ród von Winterfeldów, którzy w XVII w. zainwestowali duże pieniądze w jego remont i przebudowę – mówi M. Barnowski.
Comiesięczne spotkania są okazją do zobaczenia znanych miejsc w nowym świetle Karolina Pawłowska /Foto Gość Z tego okresu (nie ze średniowiecza, jak chcieliby niektórzy) pochodzi najprawdopodobniej kamienna tablica, której treść rzuca trochę światła na przeszłość świątyni. Łacińska inskrypcja informuje o poświęceniu kościoła w dniu św. Jana Chrzciciela w 1356 r. Jak mówi napis, przy poświęceniu kościoła miało być obecnych 12 biskupów.
– Wydaje mi się jednak, że to jedynie przekaz symboliczny, podkreślenie wagi tego wydarzenia, którego dokonał biskup Jan z Kamienia Pomorskiego – przyznaje historyk i wyjaśnia kulisy animozji między archidiecezją gnieźnieńską a biskupami kamieńskimi, chcącymi przejąć wpływy na tym terenie. Chęć uniezależnienia się od Gniezna sygnalizowali nawet… święci.
– Biskupi kamieńscy przeciwstawiali lansowanym przez archidiecezję gnieźnieńską świętym Wojciechowi i Stanisławowi kult św. Mikołaja, patrona kupców, bardzo popularnego w miastach hanzeatyckich – zauważa. Nic więc dziwnego, że to właśnie św. Mikołaj został patronem kościoła w Zimowiskach.
Ci, którzy przybyli na czwartkowy wieczór z historią do usteckiego Centrum Aktywności Twórczej, w którym Marcin Barnowski snuje swoje opowieści, mieli okazję usłyszeć nie tylko o samym kościele, ale także o jego duszpasterzach. Przede wszystkim protestanckich, o których historia mówi znacznie więcej, niż o ich katolickich poprzednikach. Jednym z nich był Jakub Knade, były dominikanin, jeden z pierwszych głoszących na Pomorzu płomienne kazania reformatorskie, innym Christian Wirker, sam siebie nazywający „pastorem w Sodomie”, który – nim został spalony na stosie – odnotował cud: rozświetlające wnętrze kościoła światła. Jeszcze inny zostawił po sobie bardzo bogatą bibliotekę, odkupioną później przez sektę braci von Below, działającą w Duninowie.
Przewodnikiem po loklanej przeszłości jest Marcin Barnowski Karolina Pawłowska /Foto Gość Sporo miejsca historyk poświęcił również samym patronom kościoła, rycerskiemu rodowi von Winterfeldów. W krypcie świątyni spoczywają Damian, królewski wójt i poseł oraz ta, której świątynia zawdzięcza najwięcej: jego żona Zofia, ostatnia z rodu duninowskich Krümmelów, która skupiła w swoim ręku ogromny majątek i wpływy. Tu też pochowani są ich synowie, na których kończył się ród von Winterfeldów. Pod posadzką kościoła w Zimowiskach mają również spoczywać szczątki Borharda v. Winterfeldta, rycerza osądzonego i ściętego w 1485 r. w Sławnie. Jak głosi legenda, jego głową mieszczanie grali w piłkę, za co pomorski książę Bogusław X nakazał im surową pokutę, m.in. pielgrzymkę do Rzymu i na górę dusz pokutnych, czyli na smołdziński Rowokół, oraz odprawianie mszy za Borharda co rok, aż do końca świata.
– Historię można ujmować jako wielkie procesy, w których nie widać pojedynczego człowieka, ale mnie interesuje właśnie człowiek zanurzony w historii, który podejmuje decyzje, czasami robi wspaniałe rzeczy, popełnia błędy. Historia powinna mieć twarz, dlatego staram się ich wydobywać na światło dzienne z mroków przeszłości – mówi Marcin Barnowski. Ale nie tylko on ukazuje światu lokalne historie.
– Dzięki tym spotkaniom zdobyłem sporo informacji, o których nie miałem wcześniej pojęcia. Na przykład: przy restauracji Syrenka są ceglane fragmenty ogrodzenia, które nijak nie pasują do otoczenia, są zupełnie wyrwane z kontekstu. Ich tajemnicę wyjaśniły zdjęcia przyniesione przez jednego z uczestników Historycznego Czwartku. Okazało się, że to miejsce wyglądało zupełnie inaczej, brama prowadziła na dużą posesję. Korzyści więc są obustronne – wyjaśnia i zaprasza do pochylania się nawet nad okruchami z przeszłości. Bo każdy, nawet banalny przedmiot, może mieć niebanalną historię.