Od lat kolekcjonują cichnące brzmienia przywiezione z Kresów i udokumentowują ocalonymi pieśniami cząstkę tożsamości tych, którzy osiedlili się na Pomorzu Zachodnim. W Bornem Sulinowie snuły swoją śpiewaną opowieść o świecie, którego nie ma i promowały świeżo wydaną płytę.
Duet „Zoriuszka” to mieszkanki Czaplinka, Alina Karolewicz i Magdalena Urlich, specjalistki od śpiewu białym głosem i od niknących tradycji. Etnicznie są Polakami, ale jak przyznają serce mają po wschodniej stronie. Przywołują pierwotne, niezmienne od wieków brzmienia pieśni obrzędowych, szukają głosu Kresów, gdzie na styku kultur słowiańskich przeplatają się zaśpiewy i akcenty, gdzie można usłyszeć pieśni polskie, łemkowski, białoruskie, ukraińskie, rosyjskie. W duecie śpiewają od kilku lat.
Zwieńczeniem ich wieloletnich pasji, muzycznych poszukiwań i wspólnego śpiewania jest świeżo wydana płyta „Głosy Wschodu”.
- Przez wiele lat nie chciałam nagrać tej płyty. Bałam się, że dźwięk, który na żywo jest fascynujący na płycie będzie płaski. Że alikwoty, które na koncercie jak świderki wkręcają się w ucho, w czasie nagrania się zgubią. Nadszedł jednak czas, żeby te pieśni powędrowały do ludzi, którzy chcą je zachować, bo ta muzyka jest dla nich skarbem – przyznaje Alina Karolewicz.
Potwierdzają to koncert promujące płytę. Sala zaproponowana na koncert w Bornem Sulinowie okazała się zdecydowanie za mała. Organizatorzy nie przewidzieli tak dużego zainteresowania. Dla wielu ze słuchaczy pieśni „Zoriuszki” to powrót do czasów dzieciństwa.
- Tak śpiewała moja babcia, doskonale to pamiętam. Potem jeszcze mama trochę śpiewała, ale już nie bardzo było z kim, więc przestała - wyznaje ze wzruszeniem jedna ze słuchaczek.
Płyta jest też ukłonem w kierunku mieszkańców Pomorza Zachodniego, których korzenie sięgają polskich Kresów. Swego rodzaju nobilitacją przywiezionych w sercu dźwięków, zwyczajów, tradycji. Są głosem, który przez dziesięciolecia milczał. Śpiewają w imieniu tych, którzy już nie zaśpiewają.
- Nie można powiedzieć ludziom, którzy tutaj mieszkają, że ich kultura jest nieautentyczna, nie stąd. Oni ją przywieźli ze sobą. Przez 70 lat nie mieli odwagi o tym mówić, potem nie było już komu tego mówić, nie było do kogo śpiewać. Dlatego staramy się zachować archaiczność brzmień, ale i zróżnicowanie: inaczej śpiewa się pieśni kozackie, inaczej białoruskie obrzędowe, a zupełnie inaczej brzmi pieśń łemkowska - przyznaje pieśniarka.
Na płycie znalazły się pieśni liryczne i obrzędowe (kupalne, weselne, zaklinania) pochodzące z terenów dzisiejszej Ukrainy, Białorusi i Rosji, a także te, śpiewane do dziś na Łemkowszczyźnie. Do spisu utworów weszła też pieśń przywieziona na nasze tereny przez przesiedleńców w ramach Akcji Wisła liryczna pieśń „Oj jak tiażko meni” ze Średniej Wsi (Bieszczady). Jako „bonus” została dodana kompozycja Mateusza „Gruchy” Gruszkowskiego zainspirowana pieśnią „Oj zaria”, która obiecuje, że na pierwszej płycie „Zoriuszka” nie poprzestanie.
Duet będzie można jeszcze usłyszeć 10 listopada o godz. 17 w Dworku Tradcyja w Bełcznie koło Łobza oraz 13 listopada o godz. 17 w Czaplineckim Ośrodku Kultury.
Więcej o "Zoriuszce" i płycie w jednym z najbliższych wydań papierowych Gościa Koszalińsko-Kołobrzeskiego.