Nie sposób policzyć, ilu amatorów poruszania się po parkiecie przeszło przez szkołę Aidy. Jedno jest pewne: przez 40 lat klubowi udało się roztańczyć Szczecinek.
Z Katarzyną Balon spotykamy się w przededniu najważniejszego wydarzenia w kalendarzu Aidy. W sobotę do Szczecinka zjadą mali i nieco więksi tancerze z całej Polski, pojawią się też dobrze znane w środowisku nazwiska znanych i utytułowanych. – Memoriał Basi zajmuje wyjątkowe miejsce w naszym kalendarzu. Jest kontynuacją turnieju, który ona zapoczątkowała. W ciągu dwudziestu lat stał się tradycją także dla miasta. Robimy jeszcze dwa turnieje, ale memoriał jest emocjonalnie chyba najważniejszy – przyznaje szefowa Klubu Tańca Towarzyskiego Aida.
O założycielce klubu, Barbarze Krzyżanowskiej-Ksok, może opowiadać bez końca. To pod jej okiem stawiała pierwsze kroki na parkiecie i stała się jej godną następczynią na następne dwie dekady. – Wtedy taniec był namiastką Zachodu, pełnego barw i muzyki. A Basia była takim kolorowym ptakiem w tamtym szarym świecie – przyznaje z uśmiechem Katarzyna Balon. To był zachwyt od pierwszego wejrzenia. – Przyszła do mojej podstawówki. W szpilkach, w turbanie na głowie, w dźwięczących bransoletkach na rękach. Zapamiętałam to doskonale, chociaż nie załapałam się na ten pierwszy casting. Dopiero później, w szkole średniej, trafiłam do Aidy, i to po korepetycjach z cza-czy u koleżanki Halinki – śmieje się.
Cudzie ty mój
Dla wielu, którzy wówczas tańczyli w Aidzie, to była niesamowita przygoda, zupełnie niewyobrażalna dla młodych tancerzy. – Nie ma co dużo mówić: halki z firanki, ostro krochmalone… Ale jak pięknie na nich wyglądał dederon i lurex, z którego szyły mamy i babcie. Kupno cekinów było cudem, a buty, przez sieć znajomych, zdobywało się z Ameryki – wspomina pani Kasia. Barbara Krzyżanowska-Ksok nauczyła swoich wychowanków znacznie więcej niż tanecznych kroków. – Miała swoje powiedzenia. Kiedy zwracała się do kogoś: „Cudzie ty mój”, mówiła to tak, że człowiek czuł się naprawdę wyjątkowo. A kiedy pojechaliśmy „po bandzie”, mówiła nam: „Pocałujcie mnie w czółko przez plasterek cytryny, i tak wam będzie za słodko”.
W niektórych sprawach była bezkompromisowa, ale potrafiła przyznać się do błędów, wyciągnąć rękę – wspomina wychowanka Basi. Uczyła ich nie tylko systematyczności i ciężkiej pracy. – Laury i sukcesy to jedynie część, chociaż nie najważniejsza. To daje energię do dalszej pracy, ale z punktu widzenia pedagoga, a czasem nawet psychologa, którym bywa trener, to wielka lekcja życia. Lekcja szczęścia, ale i pokory, szacunku do drugiego człowieka, komunikacji bezpośredniej, umiejętności rozwiązywania problemów, pracy opartej na szczerości, która bywa trudna. Młody człowiek zyskuje pewną odporność na przygody, które niesie życie – tłumaczy pani Kasia.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się