Kilkuset ministrantów przybyło do Skrzatusza. Dowiedzieli się, jak ważne jest, by kształtowali w sobie męskie cechy. Naukę wykorzystali błyskawicznie - podczas rywalizacji w konkursach.
Zgromadzonych 1 maja w skrzatuskim sanktuarium kilkuset ministrantów rozkręcił zespół ewangelizacyjny "Muode koty". Wyznając radość wiary w rytmie rap, młodzi pielgrzymi śpiewali, skakali i podnosili ręce.
Przy ołtarzu tego dnia przewodził im bp Edward Dajczak. W homilii biskup akcentował męski rys ministranta, wzorując go na postawie św. Józefa Oblubieńca jako tego, który zaufał Bożemu słowu, sam zaś nie pozostawił po sobie ani jednego słowa w zapisie ewangelistów.
Biskup pokazał młodzieży, w jaki sposób mężczyzna może nabrać siły. Przykładem stali się Apostołowie, którzy spotykali Jezusa zaraz po zmartwychwstaniu, ale początkowo brakowało im odwagi, by z Nim rozmawiać. – Dopiero gdy w Wieczerniku, razem z Maryją, zaczynają się modlić, wtedy Bóg umacnia ich serca, a oni wychodzą głosić Jezusa na ulice. Nawet Piotr, który wcześniej zaparł się Go ze zwyczajnego tchórzostwa, zaczyna przemawiać do ludzi. Zobaczcie, w Piotrze już nie ma żadnego lęku – tłumaczył biskup. Wskazał jednakże na jeden warunek: – To się może dokonać tylko wtedy, gdy Jezus jest tu: w sercu człowieka. Nie tylko na ołtarzu, ale w moim życiu.
– Jeżeli zaufa się Bogu, to człowieka stać na wiele. Można wtedy zaufać jak św. Józef, któremu wystarcza tylko Boże słowo, by realizować Boże plany. Tak robią tylko prawdziwi ludzie – przekonywał bp Dajczak.
Prócz formacji duchowej ministranci z całej diecezji zebrali się w Skrzatuszu, by się integrować. Jak podkreśla ks. Andrzej Zaniewski, diecezjalny duszpasterz młodzieży, scalenie tego zróżnicowanego wiekowo środowiska ma sens, ponieważ maleje liczba starszych ministrantów. Głównym powodem jest to, że wyjeżdżają oni z małych miejscowości do dużych miast na studia, za pracą. – Problemem jest to, że duszpasterstwo ministrantów bazuje na szkole podstawowej. Potrzebujemy jednak, by ci starsi nie odpływali z parafii, bo starszy ministrant to większe wsparcie i dla młodszych kolegów, i dla samych księży – powiedział ks. Zaniewski.
Do Skrzatusza przybyli chłopcy z parafii miejskich i z małych wiosek, te wiejskie zaś – jak zauważa ks. Piotr Flis, proboszcz liczącej kilka filii parafii w Łubowie – mają swoją specyfikę. Jego 30 ministrantów to w gruncie rzeczy kilkuosobowe grupki służące przy różnych ołtarzach. – Problem polega na tym, że trudno ich zebrać, formować na jednej zbiórce. Taka pielgrzymka jest więc okazją do tego, że oni się poznają, integrują jako grupa – powiedział. – To zarazem forma podziękowania za ich służbę przy ołtarzu, zaangażowanie. A bywa ono wymagające, bo nie mają, jak w parafiach miejskich, kilku niedzielnych Mszy do wyboru, tylko jedną, czasem wcześnie rano. Warto tę gotowość docenić.
A że w Łubowie nie brakuje boisk do piłki nożnej (są aż trzy), proboszcz liczył, że stworzenie jednej drużyny podczas kończących pielgrzymkę rozgrywek tym bardziej scali jego podopiecznych. Nie mylił się, a pomogła im w tym wygrana w mini turnieju piłki nożnej w kategorii ministrantów starszych. W młodszej kategorii wygrała drużyna z Mielna. Zaś w konkursie liturgicznym najlepszych odpowiedzi na 400 pytań udzielili ministranci z parafii pw. św. Józefa w Pile.
Z grupą z Łubowa przyjechał do Skrzatusza Filip Grusiecki. Dziesięciolatek lubi podczas liturgii dzwonić gongiem czy dzwonkami i w ogóle lubi pomagać księdzu. Podoba mu się także, że należy do braci ministranckiej i to nie tylko w tych poważnych, uroczystych chwilach, ale i na boisku sportowym czy podczas bijatyki na śnieżki. – Czasem pozwalamy sobie na taką drakę. Fajnie jest też na takiej pielgrzymce, bo razem spędzamy czas, poznajemy się. To dla nas atrakcja – powiedział Filip.
Wciągnięcie się do ministrantury początkowo kosztuje niemało stresu, ale szybko daje dużo satysfakcji. Zaświadcza o tym Piotr Adamski, maturzysta, ministrant z parafii pw. MB Częstochowskiej z Piły. – Nauczyłem się sprawować różne funkcje np. jako lektor widzę, że w przeciągu tych ośmiu lat robię to coraz lepiej – stwierdza nastolatek. – Ale najważniejsze jest dla mnie to, że jestem blisko Pana Boga. Że jako ministrant mogę uczestniczyć w liturgii w wyjątkowy sposób.
Inni wprost przyznają, że do służby ołtarza trzeba ich specjalnie zachęcić. Michał Wirkus z sanktuarium św. Józefa czekał na taką propozycję, w końcu usłyszał ją od księdza z parafii. – Sam wstydziłem się przyjść, stanąć przy ołtarzu, bo nie przepadam, gdy ludzie patrzą na mnie, skupiają na mnie uwagę. Ale potem przywykłem i cieszę się z wyboru, bo bardzo to lubię – mówi Michał. Zauważa, że ministrantura pomaga mu w byciu lepszym człowiekiem – lepiej myśli o innych, pomaga ludziom. – Staram się też dbać o ministrantów, zwłaszcza o to, by ci młodsi nie byli źle traktowani przez starszych.