Karlińska Dobra Marka przez rok działalności nie tylko wyrobiła sobie dobrą markę, ale i udowodniła, że „socjalna” nie znaczy „gorsza”. Wyciągnęła też z domów dziesiątki kobiet, dając im szansę na zmianę.
Otwierając drzwi na parterze jednej ze starych karlińskich kamienic, trafia się do magazynu rzeczy ładnych. Wśród kolorowych tkanin znaleźć można fikuśne poduszeczki, zabawki, legowiska dla zwierzaków i kokony dla niemowląt. No i – jeśli akurat nie trzeba załatwiać tysiąca innych spraw – szefową spółdzielni. – Dla naszych babć szycie było czymś naturalnym, dla mam może już nieco mniej, ale przynajmniej wiedziały, jak obsługiwać maszynę do szycia. My zazwyczaj już zupełnie o szyciu nie mamy pojęcia. Tymczasem staje się to coraz modniejsze. Chcemy mieć rzeczy oryginalne, jeśli nie uszyte własnoręcznie, to przynajmniej przerobione. A jeśli do tego szycie może stać się szansą na zmianę czegoś w swoim życiu... – tłumaczy Joanna Pałka, prezes spółdzielni socjalnej Dobra Marka.
Maszyna terapeutyczna
Na etacie jest pięć osób, ale przez szwalnię przewija się znacznie więcej pań. To przede wszystkim uczestniczki szkoleń. Są kursantki prywatne i takie, które skierowanie na kurs otrzymały z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej czy Urzędu Pracy. – Z zawodu jestem tapicerem i nie spodziewałam się, że tak dobrze mi pójdzie z maszyną do szycia – śmieje się Małgosia Sieniuć. Razem z dyplomem ukończenia kursu otrzymała też pochwałę i całkiem realną obietnicę zatrudnienia w spółdzielni. – Niespecjalnie marzył mi się kurs krawiecki. Myślałam raczej o opiekunie medycznym, bo przez pół roku opiekowałam się ojcem po amputacji nogi. Jestem wolontariuszem w zakładzie opieki w Białogardzie, ale zdecydowałam się wziąć udział i nie żałuję – opowiada.
Kilkumiesięczne szkolenie obejmowało zdecydowanie więcej niż kurs kroju i szycia. – Zajęcia z psychologiem, pedagogiem, doradcą zawodowym – wylicza Małgosia i dodaje z przekonaniem: − Najważniejsze, co uzyskałam, to wiara w siebie. A tej bardzo było jej potrzeba, gdy została bez męża, pracy i perspektyw. – Ten kurs był dla mnie jak terapia. Przede wszystkim musiałam wyjść do ludzi. Ale i nauczyłam się czegoś nowego. Wczoraj w ciągu jednego dnia uszyłam sukienkę! Poszyłam sobie i dzieciom mnóstwo rzeczy, mam też pierwsze zamówienia. A może z czasem pomyślę o jakimś własnym biznesie? Przede wszystkim wzrosło moje poczucie wartości – mówi. I takie jest również zadanie Dobrej Marki.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się