Kiedy wchodzi na scenę i unosi ręce ku górze, stadion niemalże płonie. Tłum wydaje jęk zachwytu. Takich obrazów i dźwięków można doświadczyć raz w roku w Szczecinku.
Międzynarodowy Festiwal Balonowy to impreza z tradycją. Oficjalnie - dziesięcioletnią, ale baloniarze spotykają się w Szczecinku co najmniej od kilkunastu lat.
- Aeronauci! - poprawia Adrian Kobus z Rybnika. - Baloniarze, za przeproszeniem, pojawiają się na festynach i odpustach - wyjaśnia miłośnik sportu balonowego. W sobotę co prawda nie polatał, bo warunki atmosferyczne udaremniły wzniesienie się w powietrze. Za to dzień wcześniej uczestnicy otrzymali od głównego organizatora, czyli warunków atmosferycznych, tzw. okienko pogodowe. Co nie oznacza, że było optymalnie.
- W naszym żargonie mówi się, że każdy start i lądowanie to taka "mała katastrofa" - mówi Krzysztof Zapart ze Świdnickiego Klubu Balonowego. Wie, o czym opowiada, bo na swoim kącie ma 3625 km spędzonych w powietrzu bez lądowania. Czyli drugi na świecie balonowy rekord. Jego słowa potwierdza Adrian Kobus z Rybnika, który piątkowy start zakończył zwichnięciem prawej nogi. - Na szczęście nie jest źle, bo mogę chodzić - dodaje, ściskając palnik balonu.
Co roku mieszkańcy Szczecinka i goście przyjeżdżający na festiwal przez trzy dni zadzierają głowy. Wypatrują załóg, które unoszą się w powietrze. W tym roku nad jezioro Trzesiecko zjechało prawie 50 zespołów. - Z Polski, Niemiec, Szwecji, USA czy Anglii - wylicza Kacper Stukan, rzecznik imprezy.
Różnorodność gości to jedno, wielorakość latających "maszyn" to drugie. - Co roku tu przyjeżdżam i co roku zaskakują mnie te kształty na niebie - mówi pani Ania spod Szczecinka. W tym roku urzekł ją... latający śrubokręt. Ale jej dzieci zdecydowania bardziej skoncentrowały się na latającym staruszku z laską w dłoni. - Choć czuję niedosyt, bo bywało bardziej różnorodnie - mówi jeden z widzów.
Widzowie mogli też podziwiać balony podczas lotu. Mateusz SienkiewiczNiedosyt z pewnością poczuli ci, którzy chcieli w tym roku zobaczyć rozświetlone balony "grające" w rytm muzyki. Sobotnia nocna Gala Balonowa to już festiwalowa tradycja. Tak jak to, że balony występują pod batutą Marcina Jaczewskiego, szefa Szczecineckiego Towarzystwa Muzycznego.
- Ja wciąż zastanawiam się, jak to robię i nie mam jednoznacznej odpowiedzi. Mamy pewien ustalony "alfabet" gestów, którymi się posługuję. A każda załoga wie, jak zareagować - mówi balonowy dyrygent. W tym roku mógł o sobie powiedzieć "palnikowy dyrygent". To dlatego, że ze względu na pogodę nie można było rozwinąć balonów i "koncert" rozegrany został na samych palnikach.
- No i co z tego! Sam obraz buchającego ognia w rytm muzyki to już jest coś - mówi jedna z obserwujących. Wrażenie robi obraz. Ale i opowieść o mocy palników rozgrzewających balony robi wrażenie. - Proszę sobie wyobrazić, że jeśli fan motoryzacji cieszy się z 300 koni mechanicznych pod maską, mogę mu odpowiedzieć: nas unosi 700 koni w jednym palniku, a palniki są dwa. Czyli unosimy się 300 metrów nad ziemię w 8 sekund - uśmiecha się rybnicki aeronauta.
Szczecinecki Festiwal Balonowy to impreza trzydniowa. Niestety wiele zależy od drugiego, choć tak naprawdę głównego organizatora, czyli od pogody. Ze względu na silny wiatr trzeba było odwołać niedzielne, poranne loty. Ale wszystko wskazuje na to, że w niedzielny wieczór goście festiwalu wezmą udział w konkurencji "złap albo zmocz się". - To nasz autorski projekt. Na jeziorze Trzesiecko ustawiamy tratwę z pachołkiem. Każda załoga ma za zadanie zejść jak najniżej i złapać pachołek - wyjaśnia rzecznik imprezy. Konkurencja to o tyle trudna, że ryzyko "zwodowania" balonu jest naprawdę duże. - Ale co to dla nas. My kochamy ten sport. A tu, w Szczecinku, jest po prostu cudownie - mówią zgodnie uczestnicy festiwalu.
Za rok powrócą nad jezioro Trzesiecko.