Przestrzeń miasta to – zwłaszcza latem – mieszkanie wielu bezdomnych. Od jesieni tę koszalińską odwiedzają Bracia Miłosiernego Pana, którzy niosą im chleb, napoje, rozmowę i modlitwę.
Odrażający? Owszem, tacy bywają ci, którzy na ulicy śpią, jedzą, chorują… po prostu żyją. To np. młody chłopak leżący we własnych fekaliach w śmietniku, którego obchodzący takie legowiska Bracia Miłosiernego Pana budzą, karmią. Albo śmierdzący mężczyzna z zakażonymi ranami palców stóp, które bracia biorą w dłonie i z delikatnością oczyszczają. – Wychodzimy, żeby dotrzeć tam, gdzie nikt inny nie dotrze – mówi brat Franciszek ze zgromadzenia powstałego półtora roku temu w Domu Miłosierdzia. – Oni sami do naszego domu czy do kościoła nie przyjdą.
Niedzielne popołudnie
Z Domu Miłosierdzia wychodzi kilku braci i dwoje świeckich. Zanim podzielą się na grupy i rozejdą w dwie strony, kłaniają się Panu Jezusowi obecnemu tu dzień i noc w Najświętszym Sakramencie. W plecakach niosą kanapki, drożdżówki, parę puszek z konserwą mięsną. Do picia – chłodną wodę z miodem w termosach oraz jednorazowe kubki.
Wiedzą, dokąd pójść, bo niedzielny (a zimą, gdy pomoc bezdomnym jest bardziej potrzebna, także środowy lub czwartkowy) obchód po Koszalinie robią od końca ubiegłego roku. Znają miejsca, gdzie na ławkach przesiadują bezdomni, krzaki, w których koczują, klatki schodowe, w których kimają. Zaglądają na dworzec i w chaszcze wokół niego, do kamienic śródmieścia, do pustostanów, ruin po koszarach wojskowych.
Bracia, zwani przez niektórych niebieskimi aniołami, znają wszystkie te miejsca. Miejscowi bezdomni z daleka rozpoznają ich habity, w ciemnoniebieskim, symbolizującym Matkę Bożą kolorze. Jedni czekają na ławkach, aż bracia podejdą z cotygodniowym pytaniem: „Czy jest pan głodny?”, inni podchodzą pierwsi, żeby pogadać, zobaczyć, co jest w ofercie do jedzenia, i pokazać, że i oni coś tam o Bogu wiedzą. To m.in. opinie o ludziach Kościoła, zazwyczaj niepochlebne; wystarczy natknąć się na takiego rozmówcę dwa razy, by zauważyć, że powtarza je jak refren. Ale, co ciekawe, bezdomni chętnie cytują słowa Jezusa i być może ta ewangelizacja to jedna z niewielu sytuacji, gdzie ot tak, w rozmowie pod dworcem, obydwie strony mówią do siebie wyjątkami z Pisma Świętego lub z „Dzienniczka” św. Faustyny.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się