Że będzie księdzem, postanowił w dzieciństwie i z pasją to realizował. W seminarium nazywano go "chodzącą kongregacją", później zyskał przydomek "Vulcano". Miał umysł 12 teologów i wiarę dziecka pierwszokomunijnego. Tak wspominają zmarłego rektora księża, przyjaciele i współpracownicy.
Ks. dr Jarosław Kodzia, oficjał Sądu Biskupiego, wykładowca WSD, kolega rocznikowy: - Kiedy byliśmy początkującymi klerykami i większość z nas była na etapie poprawnego stosowania wyrażenia "Stolica Apostolska", on znał na pamięć wszystkie dykasterie Kurii Rzymskiej, niejednokrotnie z nazwiskami ich przełożonych. Nazywaliśmy go na roku "chodzącą kongregacją". Potem, gdy mało który z nas znał nazwisko Ratzinger, Wojtek napisał o nim pracę magisterską. Po latach pokazało nam już to jego nieprzeciętną świadomość teologiczną. Nie był jednak człowiekiem zamkniętym w świecie książek. Jego pasją było przybliżanie ludziom Boga, zwłaszcza tym, którzy są daleko od Niego. Z temperamentem tłumaczył zawiłości, argumentował, zawsze z szacunkiem dla rozmówcy. Mało kto wie, ale nieźle orientował się w dziedzinie wojskowości, pasjonowało go lotnictwo, świetnie poruszał się w dziedzinie farmaceutyki. Przyznawał, że sprawy techniczne nie są jego mocną stroną, ale często budził mój podziw jako dyrektora administracyjnego, kiedy udowadniał, że i w tych sprawach trzyma rękę na pulsie. Musiał wszystko zgłębiać, nie satysfakcjonowało go powierzchowne traktowanie tematu. Dlatego zawsze brakowało mu czasu. Pamiętam, jak o. Antonello nazwał go "Vulcano". Wojtek był strasznie energiczny i pracowity. Są ludzie leniwi, są tacy, którzy robią tyle, ile trzeba, i są tacy, którzy nadrabiają za te dwie poprzednie kategorie. Teraz widzę, że on - choć nie znamy przecież daty swojej śmierci - spieszył się.
Ks. dr Radosław Mazur, wykładowca WSD, kolega rocznikowy: - Był mocno zdeterminowany w swojej drodze do kapłaństwa. W wielu przypadkach pewnie idzie się do seminarium z jakimś planem, ale w głowie są i jakieś alternatywy. Wojtek wydawał się pewien, że to jego droga i jego życie. Od seminarium czytał, zgłębiał i szanował kard. Ratzingera. Wydaje mi się jednak, że było to coś więcej niż tylko fascynacja intelektem wielkiego teologa. Zachwycał się też jego postacią, duchowością. Był bardziej synem duchowym niż uczniem Benedykta XVI. Kiedy myślę o Wojtku przychodzą mi do głowy dwie cechy. Pierwsza to głębia. Szeroko rozumiana: zarówno kiedy chodzi o jego wiarę, jak i studiowaną myśl, to, co mówił i jak żył. Druga to pojemne i proste serce. Nie było w nim drugiego dna, taktyki, strategii; co w sercu, to na języku. Język miał cięty, ale w tym też zawsze była troska, zawsze dobre intencje.
Ks. dr Ireneusz Blank, proboszcz parafii w Mielnie, wykładowca WSD: - Pochodzimy z jednej parafii, kończyliśmy to samo liceum i seminarium. Choć rok młodszy ode mnie, to zawsze pozostawał nie tylko moim kolegą, ale i szefem. Początkowo szefem ministrantów, a ostatnio szefem w seminarium. Od najmłodszych lat był kimś, kto poświęcił swoje życie Panu Bogu i Kościołowi. Jak sam mówił, jego relacja z Bogiem i przygoda z kapłaństwem zaczęła się po tragicznej śmierci taty. Ukształtowała go miastecka parafia pw. NMP Wspomożycielki Wiernych - w niej pewnie zakochał się w Maryi, której powierzył siebie i swoje życie. Zawsze miał coś ciekawego i mądrego do powiedzenia. Fascynowała go teologia, a problematyka związana z Kościołem była bliska nie tylko jego poszukiwaniom naukowym, ale i sercu, które pozostawało otwarte na Boga i człowieka. Pogodny, życzliwy, skromny, szczery, oddany całym sobą temu, co robił i kim był - nietuzinkowy człowiek, kolega i kapłan.
Ks. dr Radosław Suchorab, moderator roku propedeutycznego, wykładowca WSD: - Nosił w sercu ból o powołania. Bardzo troszczył się o Kościół, ale i o seminarium, o tę cząstkę, która została mu powierzona. Powtarzał i był pewien, że nasza diecezja będzie iskrą zapalającą nową energią i nową wizją formację kapłańską. Widział to w roku propedeutycznym. Jako rektor rektorów w Polsce promował tę ideę. Nie wiem, kiedy on spał. Pracował za dziesięciu. Bardzo wiele osób szukało u niego porady intelektualnej, duchowej, pomagał w wielu sprawach nie tylko jako kapłan, ale i jako człowiek. Niewiele jest takich osób, potrafiących połączyć wielki intelekt z wielkim sercem. Był wielkim czcicielem Miłosierdzia Bożego. O 15.00 nikt do niego nawet nie dzwonił, bo i tak wiadomo było, że odmawia koronkę. O Apostołce Miłosierdzia nigdy nie mówił inaczej niż "moja Faustynka". Często cytował "Dzienniczek". Kiedyś powiedziano o papieżu Benedykcie, że ma umysł 12 teologów i wiarę dziecka pierwszokomunijnego. Ja mam takie doświadczenie ks. Wojciecha.