W Miastku pochowano ks. dr. Wojciecha Wójtowicza, rektora Koszalińskiego Seminarium Duchownego. Na pogrzeb przybyły tłumy. Wielu dzieli się wspomnieniami o tym niezwykłym człowieku i kapłanie, który był wulkanem energii.
Rankiem 17 stycznia, po zakończeniu całonocnego czuwania przy trumnie ks. Wojciecha Wójtowicza, tragicznie zmarłego rektora koszalińskiego WSD, środowisko seminaryjne pożegnało swego gospodarza.
Jego ciało przewieziono do kościoła pw. NMP Wspomożenia Wiernych w Miastku, gdzie zgromadzili się krajanie zmarłego, rodzina, znajomi. Poprzedniego wieczora mieli go okazję pożegnać koszalinianie podczas Mszy św. pod przewodnictwem bp. Krzysztofa Włodarczyka. Na miasteckie uroczystości przybyli biskupi diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, a także biskup pomocniczy z archidiecezji poznańskiej Szymon Stułkowski, rzecznik prasowy KEP ks. Paweł Rytel-Andrianik, 220 kapłanów, rektorzy seminariów duchownych i uczelni, przedstawiciele władz i parlamentu. Przed Mszą odczytano listy kondolencyjne od prymasa Polski abp. Wojciecha Polaka oraz przewodniczącego KEP abp. Stanisława Gądeckiego. Wśród wiązanek kwiatów złożonych wokół katafalku znalazł się wieniec przysłany przez prezydenta RP Andrzeja Dudę.
Totus Tuus
Przewodniczący Mszy pogrzebowej bp Edward Dajczak powiedział w homilii, że dopiero w śmierci odczytujemy, że ludzie nie są kopiami innych, a z ich wyjątkowości bierze się prawda o absolutnej niepowtarzalności człowieka. Przyznał, że od momentu śmierci ks. Wójtowicza diecezja jest inna, bo odszedł ktoś niepowtarzalny, kogo nikt zastąpić nie może. Pasterz diecezji mówił też o odkupieńczym bólu Chrystusa, który w każdej Eucharystii jest bólem celebransa. Zgoda na ten ból jest wypisana w Matce Bożej. – Nasz brat uczył się z determinacją właśnie tej postawy – mówił biskup o oddaniu się ks. Wójtowicza w niewolę Maryi, co miało miejsce w Skrzatuszu w lutym 2017 roku. Pokorną ucieczkę pod Jej płaszcz zakończył on wówczas słowami „Totus Tuus”. – Gdy tak stoi się przy ołtarzu, to zrozumiałe, że ks. Wojciech skończył swe życie na rekolekcjach – kaznodzieja nawiązał do wydarzenia z weekendu poprzedzającego śmierć kw. Wójtowicza. – Teraz będzie je głosił zupełnie inaczej – dodał.
Chodząca kongregacja
O tym, że będzie księdzem, postanowił w dzieciństwie, po śmierci taty. Miał do Pana Boga kilka pytań. – Od najmłodszych lat był kimś, kto poświęcił swoje życie Panu Bogu i Kościołowi. A parafia go ukształtowała, tu zakochał się w Maryi, Jej powierzył siebie i swoje życie – opowiada ks. dr Ireneusz Blank, wykładowca homiletyki i mieleński proboszcz, kolega z bogatej w powołania miasteckiej parafii. Postanowienie zostania księdzem realizował z pasją i charakterystyczną ciekawością. – W wielu przypadkach zapewne idzie się do seminarium z jakimś planem, ale w głowie są i alternatywy. Wojtek wydawał się pewien, że to jego droga – kiwa głową ks. dr Radosław Mazur, kolega rocznikowy i seminaryjny wykładowca.
Inny z kolegów święconych w 2001 r. przypomina, jakiego przydomku dorobił się alumn Wójtowicz. – Kiedy większość z nas była na etapie poprawnego stosowania wyrażenia „Stolica Apostolska”, on znał na pamięć wszystkie dykasterie Kurii Rzymskiej, niejednokrotnie z nazwiskami ich przełożonych. Nazywaliśmy go na roku „chodzącą kongregacją” – opowiada ks. dr Jarosław Kodzia, oficjał Sądu Biskupiego. Po latach im obu powierzono zarządzanie WSD: ks. Wojciechowi jako rektorowi, ks. Jarosławowi jako dyrektorowi administracyjnemu. – Musiał wszystko zgłębiać, dlatego zawsze brakowało mu czasu. Mało kto wie, że nieźle orientował się w dziedzinie wojskowości, pasjonowało go lotnictwo, świetnie poruszał się w dziedzinie farmaceutyki. Przyznawał, że sprawy techniczne nie są jego mocną stroną, ale budził mój podziw, kiedy udowadniał, że i tu trzyma rękę na pulsie – opowiada ks. Kodzia.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się