– Gdybym powiedziała, że to nasze, ludzkie dzieło, wszystko runęłoby w gruzach. To Bóg przygotował to miejsce i teraz je prowadzi – mówi s. Gianna Smarżewska z misji w Sierra Leone.
Taka rzeczywistość
Afrykańska bieda zmienia perspektywę. – Narzekamy w Polsce na to, co mamy. Tu ludzie nie mają nic albo prawie nic. Ktoś, kto przyjeżdża na chwilę z Europy, przeżywa wstrząs. Nie może sobie wyobrazić, że można tak żyć. Nasi sąsiedzi dookoła nie mają prądu. Ba, nie mają wody w kranach, które można w każdej chwili odkręcić. Mamy teraz porę deszczową. Sąsiedzi korzystają z naszych rynien, podstawiając miski i wiadra. Często dzieci wołają nas, żeby im pomóc włożyć takie ciężkie wiadro na głowę, żeby mogły zanieść wodę do domu – mówi s. Gianna. Zakonnice uczą maluchy elementarnej higieny, np. jak korzystać z toalety, którą mają jedynie w przedszkolu. – Za parę dni przychodzi mama i mówi: „Abu Bakarr mówi, że siostra każe myć ręce. Ale my nie mamy mydła. Nas na mydło nie stać”. Taka jest tu rzeczywistość – tłumaczy s. Gianna.
Złotówka dziennie
Można ją choć trochę zmienić. Worek ryżu – tygodniowe wyżywienie setki dzieci – kosztuje 115 zł. Całoroczny pobyt jednego dziecka w przedszkolu i zapewnienie mu posiłków to 100 dolarów. Złotówka dziennie. – Przedszkole istnieje tylko dzięki ludziom dobrej woli. Nie mamy możliwości pozyskiwania środków na miejscu, ale Pan Bóg otwiera serca ludziom w Polsce. Nie muszą wyjeżdżać do Afryki, żeby stać się misjonarzami – uśmiecha się zakonnica. Misjonarzami są też mieszkańcy jej rodzinnego miasta, dlatego maluchy od św. Faustyny wiedzą, gdzie leży Białogard. Czasami i starsi chcą się dowiedzieć, skąd są ich białe „sisters”, dopytują, są ciekawi. Młodsi chwalą się znajomością tematu. – Zdarza się, że chłopcy kopiący piłkę, kiedy nas zobaczą, krzyczą: „Lewandowski!”. Jak mają gdzieś okazję obejrzeć mecz, to kibicują też Polsce. Więc chyba powinnyśmy się podciągnąć ze składu reprezentacji narodowej – śmieje się s. Gianna.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się