Nie wiemy, jakiego jego rodzaju użyto podczas ostatniej wieczerzy. Za to wiadomo, że to, które powstało z wody podczas wesela w Kanie, było wysokiej jakości. Pan Bóg chyba zna się na winie.
W każdym razie wybrał je jako jedną z postaci swej obecności na ziemi. Choć te słowa zazwyczaj wypowiadane są po cichu, podczas Mszy św. recytowanych można je usłyszeć: „Błogosławiony jesteś, Panie Boże wszechświata, bo dzięki Twojej hojności otrzymaliśmy wino, które jest owocem winnego krzewu i pracy rąk ludzkich. Tobie je przynosimy, aby stało się dla nas napojem duchowym”.
Skoro Bóg przychodzi pod postacią wina, to może w procesie uprawy winorośli i produkcji trunku można zobaczyć coś więcej? Żeby się o tym przekonać, wcale nie trzeba jechać do Włoch, Francji czy Hiszpanii. Wystarczy trafić do Głobina pod Słupskiem. Tam, niedaleko Bałtyku, od 40 lat znajduje się winnica Anna de Croy. Jej nazwa jest nieprzypadkowa. To bowiem ta słupska księżna założyła już w XVII wieku winnicę na wzgórzach, gdzie dzisiaj jest tzw. Stary Cmentarz. Potrzebowała wina właśnie m.in. do celów sakralnych.
Warto wybrać się do pomorskiej winnicy i, nie popadając w przesadny symbolizm, poszukać eucharystycznych tropów. Ta przechadzka będzie absolutnie subiektywna. Czy można z niej zrozumieć coś więcej na temat Mszy Świętej?
Trop słońca i gleby
Dwa hektary winnej latorośli. Feliks Karnicki, założyciel tej uprawy, patrzy z troską na rzędy krzewów. – W tym roku pogoda nie była najlepsza – stwierdza. – Tutaj wiele zależy od pogody. Właściwie to są trzy elementy, które wpływają na jakość wina: pogoda, gleba i winiarz – wylicza pan Feliks, celowo umieszczając siebie na końcu.
Bez zrozumienia i uszanowania Tego, który to wszystko wymyślił, nie ma bowiem szans na dobre wino. – Wszystko w rękach Boga – przyznaje właściciel pomorskiej winnicy, uznając pierwszeństwo jedynego i prawdziwego Winiarza.
Trzeba więc wybrać miejsce nie tylko według własnego upodobania, ale takie, w którym gleba ma raczej odczyn zasadowy i jest prawidłowo nachylona w stronę słońca. Bez odpowiedniego nasłonecznienia jagody nie będą zawierały wystarczającej ilości cukru, który z kolei jest niezbędny, aby uzyskać właściwe stężenie alkoholu w winie. A zatem bez słońca i gleby żadna, nawet najbardziej zaangażowana pielęgnacja nie ma większego sensu. –
Zaczynamy prace zaraz po winobraniu, w listopadzie. Łozy, które będą owocować, trzeba cały czas ogławiać po to, żeby było jak najmniej odrostów, czyli tzw. pasierbów. One są niepotrzebne, ponieważ zacieniają i wykorzystują składniki pokarmowe niezbędne do produkcji cukru – tłumaczy F. Karnicki.
To dlatego bardzo istotnym elementem pielęgnacji winnej latorośli jest także obrywanie liści. – Owoce muszą być wystawione na słońce – wyjaśnia winiarz.
Trop wydajności
Właściciel głobińskiej winnicy podkreśla też wagę odpowiednich proporcji jakościowo-ilościowych w uprawie winorośli. Okazuje się, że większy plon wcale nie jest pożądany.
– Z jednego krzewu zbieramy tylko 16 gron. Można by zebrać trzy razy tyle, ale nam chodzi o jakość, dlatego nie chcemy obciążać krzewu. Selekcjonujemy pączki i kwiatostany, aby znaleźć najbardziej okazałe grona i je pozostawić – mówi F. Karnicki.
Im więcej gron, tym mniej składników odżywczych do nich dotrze i w rezultacie powstanie z nich wino kiepskiej jakości. – Przez to robimy ok. 4 tys. butelek wina z hektara, a moglibyśmy robić 12–13 tysięcy. Przez ten rygor selekcji kwiatostanów i gron zmniejszamy produkcję do jednej trzeciej rzeczywistej wydajności – oblicza właściciel winnicy, dodając: – I tak jest lepiej.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się