Pandemia sprawiła, że pisarka ikon z Ustki zechciała uwiecznić oblicze Chrystusa. To dzięki łasce wizerunek staje się piękny.
Iwona Wszółkowska, choć jeszcze ze skrępowaniem, ale już potrafi przedstawić się: pisarka ikon. Ponoć trzeba ich napisać przynajmniej pięćdziesiąt, by zasłużyć na to miano. Postanowiła więc je przeliczyć. Odkąd chwyciła w dłoń precyzyjny pędzel, by odwzorowywać na desce postaci świętych inspirowane prawosławiem, napisała ich blisko sześćdziesiąt. Z większością się nie rozstaje – zdobią jej dom, przywołują wspomnienia, a przede wszystkim są świadectwem jej coraz bardziej intymnej więzi z Bogiem. I z Chrystusem, choć nie od razu tak było.
Przypadek?
– Nie mam absolutnie zdolności plastycznych – zastrzega na wstępie Iwona Wszółkowska. – Jedynym przedmiotem szkolnym, w którym nie potrafiłam pomóc moim córkom, gdy chodziły do podstawówki, była plastyka – mówi. Któregoś razu dowiedziała się, że ikona typu Mandylion, będąca jednym z najstarszych wizerunków Pana Jezusa, jest określana jako Obraz Zbawiciela Nie Ludzką Ręką Uczyniony. – W moim przypadku stwierdzam, że żadna moja ikona nie jest stworzona moją ludzką ręką. Na pewno macza w tym palce Duch Święty. Odkrywam, że ta pasja to Boży pomysł na moje życie – dodaje.
Przygodę z ikoną zaczęła trzy lata temu – poruszyła ją informacja o kursie ikonopisania. I choć sugestia przekazana mężowi, by sprezentował jej taki kurs na imieniny, spotkała się z dezaprobatą, niebawem on sam namówił żonę do udziału w nim, gdy natknął się w niezwykłych okolicznościach na reklamę takiego kursu u jezuitów w Kaliszu. Wtedy przyznał: przypadków nie ma. – Zanim Benon wrócił z tych rekolekcji, byłam już zapisana na kurs – śmieje się ustczanka.
Tajniki sztuki odkrywała pod kierunkiem jezuity o. Jacka Wróbla, założyciela pracowni i kierownika warsztatów pn. „Droga ikony”, potem także u mistrzów w Supraślu i innych miejscach. Kładzenia złota uczyła się u Renaty Pilawskiej z Poznania, konserwatora zabytków w Muzeum Narodowym w Poznaniu.
Choć kanon tworzenia ikon jest jeden, różne szkoły preferują odmienne sposoby nakładania farb, rozjaśniania postaci, złoceń. Pani Iwona zauważa, że każda z tych szkół ma swoją wypracowaną metodę i warto poznać różne, wtedy możliwości twórcze się poszerzają. Mimo to jest przekonana o niezastąpionej roli duchownego jako mistrza. – Kurs prowadzony przez kapłana to niezwykłe rekolekcje. Kilka dni w izolacji od świata, wypełnionych uczestnictwem we Mszy św., sakramentach, adoracji, konferencjach, to bardzo głębokie przeżycie – wyznaje. – Część duchowa jest dominująca w tej sztuce i tak niezbędna, że nie da się jej niczym zastąpić.
Każda kolejna ikona to krok do przodu w tej umiejętności. Po czasie widać postęp, nowe spojrzenie, głębszą świadomość w przedstawianiu Boga i świętych.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się