Malarstwo to sposób Heleny Has ze Słupska na pamiętanie i opowiadanie życia, na dostrzeganie tego, co inni przeoczą.
Mały kącik obok uchylonych drzwi balkonowych w jednej z kamienic w słupskim śródmieściu. Helena Has z pędzlem w dłoni. Maluje, stojąc, tak lepiej dostrzega barwy, kształty. Tego dnia nanosi na płótno maki, jednak w głębi mieszkania na ścianach wisi wiele innych obrazów: pejzaże, portrety rodzinne, wizerunki świętych, architektura miasta. Szczególny klimat wprowadzają sceny z przedwojennego Wołynia: chałupy kryte strzechą, szachulcowe konstrukcje bielonych ścian, okrągłe drewniane budynki. Malując je, artystka chce przywołać najpiękniejsze wspomnienia ojczyzny. – Żyję tu, w Polsce Zachodniej – mówi o Słupsku. Dodaje, że w swoim odczuciu dom rodzinny zostawiła daleko, w Wyrce na Wołyniu. – Przez długie lata nie chciałam się zgodzić, że miejsce to nie należy do Polski. Tam została moja rodzina, żyliśmy tam od wieków.
Wspomina szczęśliwe dzieciństwo dzielone z pięciorgiem rodzeństwa. – W ładną pogodę wyskakiwaliśmy rankiem z domu i biegaliśmy naokoło podwórza. Tuż bok była sadzawka, więc kąpaliśmy się w niej. Pamiętam, jak wspaniale czuliśmy się w tych mokrych ubraniach. Czyste powietrze, słońce, zielona trawa, pasące się krowy, koń… To był mój dom, moje środowisko.
Drugą ojczyznę znalazła jako dorosła osoba w Słupsku – tutaj się osiedliła, założyła rodzinę, skończyła studia na kierunku geograficznym, podjęła pracę naukową i zawodową.
Dostrzec szczegół
Tragedia II wojny światowej, a w szczególności rzezi wołyńskiej, wpłynęła na życie Heleny Has. Została pozbawiona rodziców i rzucona wraz z rodzeństwem w obce strony na tułaczkę. Z tym życiowym dramatem mierzy się do dziś za pośrednictwem farb i pędzla. Opowiada tragiczne chwile, ale przede wszystkim w świecie, który zranił ją bestialstwem, stara się dostrzec najmniejsze piękno, jak choćby polnego kwiatu. Tym jest dla niej malarstwo: zauważaniem tego, czego nie widzą inni. – Lubię popatrzeć na niezapominajkę, tyle w niej kolorów: jest niebieściutka, ale ma żółty środek i delikatnie zielony listek. Albo te maki – mówi, prezentując subtelnie uchwycone niuanse naturalnych barw, kształtów, faktury. Najwięcej czasu malarstwu poświęciła po przejściu na emeryturę. Maluje często, nawet codziennie, i przez długie godziny.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się