W jeżyckiej parafii, w której zaczynała się jego droga życia i kapłaństwa, pożegnano ks. Kazimierza Mordacza.
Odszedł po latach zmagania się z chorobą 12 stycznia nad ranem, w 64. roku życia i 38. spędzonym przy ołtarzu Pańskim.
- To najkrócej opisana historia ks. Kazimierza. Za tym wszystkim kryje się człowiek, któremu służył, człowiek, który szukał przebaczenia, który szukał słów pociechy, nadziei. Taka jest służba kapłańska. Dzisiaj modlimy się za niego, gdy jego czas pielgrzymowania i służby się zakończył - mówił bp Edward Dajczak, który przewodniczył uroczystościom pogrzebowym w kościele pw. Matki Bożej Ostrobramskiej i tym po drugiej stronie ulicy - na małym cmentarzu.
Uczestniczyło w nich kilkudziesięciu prezbiterów, rodzina, pamiętający go z rodzinnych stron sąsiedzi oraz bardzo wielu dawnych parafian ks. Kazimierza. Niektórzy z nich przejechali blisko
- Bo to był cudowny człowiek. Miał wspaniały kontakt z parafianami, a najlepszy z dziećmi. Dusza-człowiek. Czuliśmy, że to nie proboszcz, ale nasz ojciec duchowy - wyjaśnia Edyta Pińkowska, wicedyrektor rzeczenickiej podstawówki i członek rady parafialnej w Gwieździnie.
- Emanował ciepłem. W kolejce do jego konfesjonału stali nie tylko parafianie. Ludzie zresztą przyjeżdżali też do niego po inne sakramenty, bo bardzo się do niego garnęli - dodaje Wioletta Nowak z olszanowskiej filii.
Wspominają zabawne historie, jak sprytnie pocieszał małego ministranta, którego tata potrącił zająca albo jak z rozbawieniem przyjął spaghetti na piątkowy obiad, przygotowane przez gościnną parafiankę w kolędowym pośpiechu.
- Miał w sobie tyle wrażliwości i życzliwości, ale i dużo poczucia humoru - dodają parafianki wspólnoty w Gwieździnie, w której ks. Kazimierz przepracował 18 lat.
Wcześniej jego posługa kapłańska, która zaczęła się święceniami w 1985 r., zaprowadziła go na studia specjalistyczne z prawa kanonicznego na Uniwersytecie Nauk Humanistycznych w Strasbourgu. Po powrocie duszpasterzował w Gniewinie i słupskiej parafii św. Maksymiliana Kolbego, skąd trafił na trzy lata jako proboszcz do Rąbina i dalej do Gwieździna. W 2016 r. stan zdrowia zmusił go do przejścia na urlop zdrowotny. Ostatnie lata spędził jako rezydent w koszalińskiej parafii św. Ignacego z Loyoli, służąc na ile pozwalało mu zdrowie.
Zmarłego kapłana w homilii wspominał ks. Henryk Romanik, proboszcz koszalińskiej parafii katedralnej i kolega kursowy.
- Jesteśmy trochę jak tamci w drodze: obolali, zmęczeni i zgromadzeni ponownie pod krzyżem. Biskup Ignacy Jeż przywoływał taki stan ducha uczniów, gdy spotykał się z nami w godzinach próby: „A myśmy się spodziewali…”. Dodajmy sobie otuchy, by rozmawiać o Kazimierzu i o jego doświadczeniach. Rozmawiajcie w całej parafii i wspominajcie, bo trzeba Kazimierza pamiętać - zachęcał, odnosząc się Łukaszowego opisu drogi do Emaus.
W kazaniu nad trumną przyjaciela i brata w kapłaństwie przywoływał wspomnienia swoich rozmów z ks. Kazimierzem, jak obrazki z albumu pamięci. Rozmowy gwieździńskie krążyły wokół architektury i historii Kościoła.
- Towarzyszyło nam zamyślenie, co to będzie z parafiami na pograniczach diecezji, kto wypełni kościółki w małych wioskach, kto stanie przy ołtarzach - przyznaje ks. Romanik.
Rozmowy koszalińskie w ostatnich latach i tygodniach były zwyczajne: o zdrowiu, medykach, sprawach życiowych i rodzinnych, kapłańskich kontaktach.
- Spowiedź między nami - braterska i ojcowska jednocześnie - każe mi dziś z wdzięcznością powiedzieć: trzeba znaleźć nowego, dobrego, wierzącego księdza - mówił duszpasterz.
Ostatnia rozmowa zdarzyła się w wigilię. Zapisała się w pamięci smakiem opłatka i komunii świętej, dobrym plackiem od sióstr, którego ks. Kazmierz już nie mógł skosztować i życzeniami: żeby nie bolało.
- Kazimierz, cichy pracownik Winnicy Pańskiej, jest z nami i zachęca do rozmowy. I do modlitwy za siebie nawzajem. Proszę wszystkich o modlitwę za nas, księży. Żebyśmy pięknie przeżywali życie, pięknie umierali, to znaczy powracali do wielkanocnej Jerozolimy. Rozmawiajmy dzisiaj w drodze o Kazimierzu. Zaprośmy też najważniejszego Rozmówcę: Zostań z nami, Panie, bo ma się ku wieczorowi. Ku zmierzchowi naszego życia - mówił ks. Romanik.