W dniu święceń prezbiteratu w Koszalinie miała miejsce wymowna koincydencja. Czy można, albo należy, odczytać ją jako znak?
W katedrze koszalińskiej 20 maja lokalny Kościół cieszył się ze święceń nowych kapłanów. Szeregi prezbiterów zasiliło czterech pełnych zapału młodych ludzi.
Uroczystość była podniosła, piękna, skłaniająca do refleksji. W pewnym momencie przez ściany dało się usłyszeć muzykę docierającą z placu przed ratuszem, który znajduje się dosłownie po drugiej stronie ulicy.
Docierające dźwięki nie przeszkadzały, ale wyszedłem na chwilę, aby sprawdzić, co dzieje się na rynku staromiejskim. Gdy w katedrze kończyły się święcenia, na placu przed ratuszem rozpoczynał się Marsz Równości. Ze sceny można było usłyszeć: "My też mamy dzisiaj swoje święto".
W katedrze dominowały złote ornaty, na placu przed ratuszem - tęczowe flagi. Inne kolory, inne wartości, a to wszystko w odległości kilkudziesięciu metrów od siebie.
Gdy uczestnicy uroczystości w katedrze wyszli na zewnątrz, wokół neoprezbiterów zebrał się tłum życzliwych im osób, które chciały złożyć im życzenia w tym tak ważnym dla nich dniu. To znak tego, jak wielu ludzi czeka na ich posługę.
Po drugiej stronie ulicy również zebrał się spory tłum, który raczej nie był zainteresowany tym, co działo się przy katedrze. Młodzi kapłani, dopiero co posłani do świata, wychodząc z "objęć" pięknej katedry, zostali w pewnym sensie przywitani przez świat, także ten, który w dużej mierze nie jest nimi zainteresowany.
Różny jest świat, do którego idą nowi kapłani. Myślę, że jedną z trudniejszych rzeczy jest zachowanie świadomości posłania niezależnie od oczekiwań.