- Kościół to więcej niż miejsce ograniczone murami albo 45-minutowym niedzielnym obowiązkiem. Jesteśmy Kościołem, a więc wspólnotą - przekonują parafianie z Gwieździna i zapraszają na wieczorną agapę.
Ktoś przyniósł ciasto, ktoś robi kawę. Krzesełka szybko się zapełniają, czasem trzeba donieść stoły. Kiedy aura nie sprzyja, rozstawiają je nie na plebanijnym podwórku a pod wiatą, która – bywa – niekiedy zamienia się także w salę kinową, o czym świadczy rozwieszony na deskach biały obrus.
– Spotykamy się przy stole, żeby przedłużyć radość, którą czuliśmy gromadząc się przy ołtarzu Pańskim – wyjaśnia ks. Marcin Gajowniczek, proboszcz parafii w Gwieździnie.
Agapy, czyli uczty po Mszach św., towarzyszyły chrześcijanom od samego początku. – Ich celem było podkreślenie jedności wyznawców i podtrzymywanie ich trwania w wierze oraz okazywanie radości wynikającej z daru przyjętego sakramentu. Była okazją do spotkania ludzi, którzy jednoczyli się w przyjaźni, braterstwie i miłości. Otwierali się na siebie nawzajem – tłumaczy duszpasterz najmniejszej w diecezji wspólnoty.
Wspólnota jest tu słowem-kluczem.
– Kościół to nie tylko miejsce, przestrzeń ograniczona murami albo czasem. Kościół to wspólnota, która chce ze sobą być i spotykać się nie tylko przez 45 minut na niedzielnej Mszy św., traktowanej w dodatku jak obowiązek do spełnienia – tłumaczą swoją obecność na proboszczowskim podwórku uczestnicy spotkań, które w wakacje odbywają się tu każdej niedzieli po wieczornej Mszy św.
Część to gwieździńscy parafianie, część – funkcjonariusze i pracownicy czarneńskiego Zakładu Karnego, w którym ks. Marcin jest kapelanem. Do tego zacnego grona dołączają wakacyjni goście, wpadają też czasem zaprzyjaźnieni wierni z sąsiednich parafii.
– Zmiana myślenia nie jest łatwa, przede wszystkim w nas, świeckich. Większość z nas nie jest przyzwyczajona do takiego modelu duszpasterzowania, do takiego myślenia o parafii. Część się wstydzi przyjść, a może boi? – zastanawia się pani Beata.
Opowiada podejrzaną w jakimś kościele scenkę. Ksiądz poprosił dzieci do prezbiterium, zaprosił też ich rodziców.
– Patrzyłam, jak skonsternowani rodzice rozpaczliwie wypychali do przodu dzieci, a sami nie robili ani kroku. Jakby bali się wyjść poza ustalone od zawsze dla nich miejsce: kościelną ławkę – opowiada. – Z pokolenia na pokolenie budujemy w sobie przeświadczenie, że Kościół taki jest – dodaje.
Dla nich gwieździńska świątynia i probostwo nie są „strefami zakazanymi”. Ani urzędem, do którego przychodzi się załatwić sprawę. Wiedzą, gdzie jest kawa i gdzie można znaleźć talerzyki.
– Ważne jest dla nas też, że spotykamy księdza w normalnych, ludzkich sytuacjach, nie tylko przy ołtarzu. Rozmawiamy, a nie tylko, jak to bywa niestety, słyszymy połajanki – mówi pani Anna.
Z tych rozmów rodzą się też kolejne pomysły i inicjatywy, które można wspólnie obgadać, a potem wprowadzić w życie.
– To jeden ze sposób na to, jak integrować wspólnotę – dodają gwieździńscy parafianie.