Komorowska Biesiada Historyczna to barwna podróż przez epoki - od neolitu do XX-wiecznych konfliktów. Tu przeszłość można dotknąć, powąchać, a nawet posmakować. Ma też swój wymiar charytatywny.
Kiedy po raz pierwszy rekonstruktorzy zaproponowali swoją pomoc, komorowski kościół był w tak złym stanie, że groziło jego zamknięcie. Dzisiaj mogą z niego bezpiecznie korzystać wierni i podążający Pomorskim Szlakiem Jakubowym pielgrzymi. Z każdym rokiem świątynia pięknieje, a o Komorowie zrobiło się głośno.
- Czy w całej Polsce nie wiem, ale w okolicy wszyscy na pewno wiedzą, jak tu dojechać - śmieje się ks. Jan Sosnowski, proboszcz parafii w Bukowie, której filią jest Komorowo.
Remonty, ze względu na brak większych dotacji, na razie są wstrzymane, co mocno martwi proboszcza, cieszy natomiast fakt, że rekonstruktorzy zadomowili się w cieniu komorowskiej świątyni. - Bardzo dużo już się udało, powoli idziemy do przodu. Chwała Bogu i ludziom, którzy pokochali ten kościół - mówi duszpasterz.
Tym, który obiecywał, że o Komorowie będzie głośno, był 11 lat temu Łukasz Gładysiak, pomysłodawca i motor napędowy Biesiady.
- To niesamowite, że miejsce, które na co dzień zamieszkuje 70 osób, jest rozpoznawalne, przed wszystkim w środowisku historyków i rekonstruktorów. Koleżanki i koledzy z całej Polski mówią, że to impreza, na której warto i wypada być - cieszy się historyk.
O tym, że na tę biesiadę warto wpaść, są przekonani także goście, którzy - mimo mało sierpniowej pogody - licznie stawili się na łące w cieniu kościoła. Licząc na atrakcje, nie zawiedli się. W Komorowe proch i zapach spalin mieszają się z pysznym aromatem wędzonych przez wczesnośredniowiecznych Słowian pstrągów, a współczesne militaria i pojazdy wojskowe konkurują o uwagę z wyposażeniem naszych naprawdę bardzo dalekich przodków.
Archeolog Michał Pilas demonstruje neolityczny odpowiednik noży Grelacha i opowiada o tym, jak żyło się w epoce kamienia.
- To oczywiście wyobrażenie, bo na podstawie niewielkiego zachowanego wycinka próbujemy opowiedzieć o życiu tamtych ludzi. Gdyby wyobrazić sobie, że doszło do jakiejś katastrofy, współcześni ludzie zniknęli, a badacze z przyszłości próbowali się czegoś o nas dowiedzieć, to najprawdopodobniej uznaliby nas za kulturę coca-coli, natrafiając w ziemi na zachowane puszki. I na podstawie tych puszek próbowali opowiadać, czym my się zajmowaliśmy, w co się ubieraliśmy, jak żyliśmy - zastrzega archeolog, ale udaje mu się rozbudzić wyobraźnię, zwłaszcza najmłodszych.
W warsztacie Krzysztofa Magdziaka widzowie z pokolenia smartfonów dowiadują się, jak ważnym wynalazkiem był papier.
- To taki stary pendrive - tłumaczy z przymrużeniem oka i zaprasza ciekawskich, żeby się trochę pobrudzili. - Nie ma na to aplikacji, nie da się klikną myszką. Taką kartkę trzeba zrobić samemu - zaprasza do kadzi i prasy.
Wystarczy kilka kroków, żeby ze średniowiecza trafić prosto w środek konfliktu koreańskiego.
- To mało znane w Polsce wydarzenia, ale pokazujemy je z perspektywy, która jest bardzo rozpoznawalna, głównie za sprawą serialu MASH. Mamy nie tylko profesjonalną replikę szpitala polowego, ponad trzydziestkę rekonstruktorów - w mundurach, lekarskich kitlach, a nawet w pidżamie, ale i wyjątkowe, rzadko oglądane pojazdy, które przywieźli ze sobą członkowie grupy - reklamuje kolegów Łukasz Gładysiak.
Od samego początku zależało mu na multihistorycznym wymiarze imprezy, na której każdy znajdzie coś dla siebie. I zasili konto remontowe kościoła w Komorowie, bo cały dochód z imprezy rekonstruktorzy i wystawcy przeznaczają na ten cel.
Nasz redakcja patronuje wydarzeniu od pierwszej jego edycji.