Dokładnie na ulicy Andersa, która na godzinę zamieniła się w scenerię powstania warszawskiego.
Inscenizacja wybuchu powstania warszawskiego, która miała miejsce 1 sierpnia w Koszalinie w 80. rocznicę wydarzenia, odbyła się na ulicy Andersa przed budynkiem Zespołu Szkół Ekonomicznych, który obwieszony swastykami został przemieniony na urząd SS i policji niemieckiej. Widowisko, które zgromadziło tłumy widzów, poprzedziła uroczystość pod pomnikiem marszałka Józefa Piłsudskiego z udziałem władz, służb mundurowych, weteranów i mieszczan. Na wydarzenie złożyły się salwa honorowa, apel pamięci, wojskowe odznaczenia oraz okolicznościowe przemówienia i modlitwa.
Chwilę potem koszalinianie przenieśli się na pobliską ulicę Andersa, gdzie rekonstruktorzy historyczni zgromadzili bogatą scenografię wydarzenia rozpoczynającego się godziną „W”.
– Poprzez tę inscenizację chcemy uczcić 80. rocznicę wybuchu powstania warszawskiego. W Koszalinie dzieje się to po raz drugi, w ubiegłym roku podobne wydarzenie miało miejsce na ulicy Batalionów Chłopskich, jako że opodal otwierano właśnie wiadukt imienia Powstańców Warszawskich – mówi paradujący w mundurze esesmana Grzegorz Kruk ze Stowarzyszenia Projekt Koszalin. – Tym widowiskiem pokazujemy, jak przebiegało powstanie począwszy od godziny "W", poprzez kolejne epizody. I tak, owszem, możemy o tym przeczytać w książkach, ale póki pamięć o tym jest też widoczna w inny sposób, póty możemy być jej nośnikiem licząc, że to będzie niosło się w przyszłość.
Życie codzienne w Warszawie 1944 roku
W uliczny spektakl zaangażowało się ponad 100 osób z różnych grup i stowarzyszeń, zarówno z Koszalina, jak i z całej Polski i zagranicy, z Niemiec, Francji. To zarazem stanowiło trudność przygotowania widowiska. – Jesteśmy z różnych miejsc kraju i Europy, co zmusiło nas do przeprowadzania prób na raty. Łącznie zajęło to nam dwa tygodnie – wyjaśnia kulisy G. Kruk.
Nagle na jezdnią wyjeżdża czarny wypucowany plymouth, wskakują z niego uzbrojeni mężczyźni, a ofiarą pada wychodzący z urzędu SS i policji jego dowódca, niesławny oficer Franz Kutschera. Dopiero co ze wzgardą kazał sobie wypucować buty u młodego warszawiaka, zgarnął bez zapłaty jabłko ze straganu. Odprowadzona za róg jego żona grana przez panią Małgorzatę, słyszy już tylko strzały, odgłosy zamachu na męża. – To mój sposób włączenia się w upamiętnienie powstania, a myślę, że każdy powinien wiedzieć, co wydarzyło się 80 lat temu – mówi. – Bo dzięki tym Polakom, którzy wtedy walczyli, my teraz możemy żyć. Kiedy więc dzisiaj słyszę syreny o godzinie 17, to proszę mi wierzyć, chce mi się płakać.
Na oczach warszawianek, popijających kawę w plenerowej kawiarence, zajeżdża niemiecka ciężarówka, wyskakują esesmani i robią łapankę. Części gości udaje się uciec, ale nie kobiecie granej przez panią Annę. – Ja idę do rozstrzelania – mówi, szykując się mentalnie do roli. Odgrywała ją także w ubiegłym roku i, jak mówi, nie jest to lekka zabawa. – Niestety, to okropne uczucie, do tego stopnia, że kiedy po tej scenie musiałam się przebrać do walki powstańczej, nie byłam w stanie zasznurować butów. Wszystko dzieje się szybko, mózg nie wie co, się dzieje, tym bardziej że na pakę ciężarówki zaciągnął mnie aktor z niemieckiej grupy rekonstrukcyjnej. To się naprawdę przeżywa.
Łapanka na ulicach Warszawy
Kwiaciarce Katarzynie nic się nie stanie, ale to na jej oczach dzieje się najwięcej scen: łapanki, rozstrzelanie, wybuchy granatów, atak na siedzibę SS, ale i te zwykłe, pokazujące codzienne życie warszawiaków: sprzedaż "Kuriera Warszawskiego", pucowanie butów, naprawa odzieży, kontrole dokumentów przez niemiecką policję, jak ta zaprezentowana podczas widowiska, gdy spacerująca para zostaje rozdzielona: grana przez Wiesławę elegantka zwolniona, zaś przystojniak w osobie Patryka zatrzymany i wywieziony na rozstrzelanie. – To wszystko, nawet tylko odgrywane w widowisku, budzi dużo różnych uczuć: zarówno wzruszenie, jak i lęk – mówi Wiesława.
Wśród tłumu widzów ciasno otaczających uliczny plan widowiskowy stoją koszalinianie Agnieszka i Łukasz z dziećmi Dominikiem i Emilką. – W głównej mierze jesteśmy tu ze względu na zainteresowania syna, który w przyszłym roku chce wystartować w olimpiadzie historycznej – mówi pani Agnieszka. Dominik nie żałuje, owszem, przyłoży się do książek, ale według niego to widowisko lepiej zapadnie mu w pamięć.