W Koszalinie gościł ks. Manfred Deselaers, niemiecki ksiądz, który od 35 lat mieszka i pracuje obok obozu zagłady Auschwitz-Birkenau. - W procesie leczenia ran nie można pomijać faktów - mówił duchowny.
Związany od 35 lat z oświęcimskim Centrum Modlitwy i Dialogu kapłan gościł w Koszalinie w pierwszym tygodniu listopada. Odbyło się z nim kilka otwartych spotkań, m.in. w auli miejscowej politechniki. Ostatnie miało miejsce w jednej z salek na plebanii katedralnej. Prowadziła je red. Alicja Górska z Radia Plus Koszalin.
Duchowny przyznał, że przez pierwsze lata po wojnie, temat zbrodni niemieckich był w jego ojczyźnie raczej mało dyskutowany. ‒ Ludzie nie wiedzieli, jak o tym mówić, nie tylko w szkołach, ale w domach, w rodzinach. Np. członkostwo w SS było w ogóle tematem tabu. Uważano, że może lepiej nie mówić nic i skupić się na budowaniu nowej przyszłości. Jednak pokolenie, które urodziło się pod koniec wojny, jak dorosło, zaczęło pytać. Czuło, że tak po prostu nie można ‒ mówił ks. Deselaers. ‒ Łatwiej mówić, że sami cierpieliśmy, na przykład przez wypędzenia, niż o własnych winach ‒ dodał gość spotkania.
‒ Dzisiaj temat jest wszechobecny w Niemczech, a pamięć o Auschwitz jest ważną częścią niemieckiej tożsamości. Jesteśmy Niemcami po Auschwitz i naszym zadaniem jest działanie nakierowane na to, aby nie zapomnieć o tej ranie sumienia ‒ stwierdził niemiecki kapłan.
Wspominając swoją pierwszą wizytę w obozie Auschwitz w wieku 19 lat, mówił: ‒ Samo to, co tam się wydarzyło, jest straszne, ale dla mnie dużym wstrząsem było także to, że to wszystko robili moi rodacy. Ja nie mogłem sobie tego wytłumaczyć, że Niemcy mogli zorganizować coś takiego. Dlatego poczułem odpowiedzialność za to, żeby zrobić coś, aby to już nigdy więcej się nie powtórzyło. Pamięć o Auschwitz jest dla mnie budzeniem mojej odpowiedzialności.
Mówiąc o ranach, jakie spowodowały obozy zagłady, ks. Deselaers zwrócił uwagę także na ich wymiar zbiorowy: ‒ Te rany krzyczą, bolą, są, także między nami Niemcami, Polakami, Żydami. Bo to wszystko robiło państwo, w którym my jako Niemcy żyliśmy. Dlatego leczenie nie jest tylko leczeniem osobistym, ale chodzi też o odbudowywanie zaufania między narodami. To jest trudny proces. To jest możliwe tylko z szacunkiem dla ran. Dlatego jestem tam, otwarty, słuchający i szukający wspólnych dróg.
Gość spotkania podkreślił, że proces leczenia nie może odbywać się w klimacie zakłamywania rzeczywistości. ‒ Najpierw trzeba wiedzieć, co tam się stało. Zacząć od faktów. Słuchać głosu ziemi oświęcimskiej. Ta ziemia przemawia. Tak naprawdę, to nie są tylko fakty, to są ludzie, którzy mają orędzie. Oświęcim to nie jest muzeum, ale miejsce, które nas wywołuje do odpowiedzi ‒ powiedział.
W trakcie spotkania omawiana była także postać komendanta Rudolfa Hoessa, któremu ks. Deselaers poświęcił swoją pracę naukową. ‒ Podczas procesu prokurator pytał go o wyrzuty sumienia. Najpierw odpowiadał, że ich nie odczuwał. Jednak później przyznał, że ciągle nie mógł zapomnieć twarzy pewnej kobiety, która krzyczała w jego stronę podczas selekcji na rampie. Pokazywała na swoje dzieci i pytała go, czy naprawdę miał zamiar je wszystkie zabić. Nie mógł tego zapomnieć. Tłumił te wyrzuty, ale jednak one nie dawały o sobie zapomnieć ‒ mówił ks. Delelaers, po czym wyjaśnił ten mechanizm, stwierdzając: ‒ Człowiek ma wpisane w serce powołanie do miłości. On też je miał. Jednak tłumił własne człowieczeństwo. Dlatego kwestia sumienia jest kluczowa w pytaniu o obecność Boga w Auschwitz.
‒ Istotą zła jest zamkniecie się na tajemnicę Boga w drugim człowieku. Nie chcę wpuścić go do mojego życia jako wezwanie do miłości, do zmiany siebie samego. To jest klucz. Chcę mieć świat tylko dla siebie. Jeżeli tak jest, drugi człowiek zaczyna mnie denerwować, nie chce zniknąć, więc trzeba go zlikwidować. To jest bardzo prosty mechanizm zła. To opisują już pierwsze strony Biblii ‒ mówił dalej gość spotkania.
Kończąc, stwierdził: ‒ Jest też coś takiego jak tajemnica zła. Nie rozumiemy tego, dlaczego takie zło mogło się wydarzyć. Miłość Boga jest obecna zawsze, choć czasami jest jakby bezsilna. Wierzymy jednak, że ostatecznie to jednak ona zwycięża. Im dłużej jestem blisko Auschwitz, tym bardziej w to wierzę.