Miłośnicy historii z Koszalina włączyli się do ogólnopolskiej akcji „Światełko dla żołnierza”. Młodzi ludzie w mundurach zapalili znicze na znanych i symbolicznych miejscach pochówku żołnierzy różnych frontów i formacji.
– Przyszliśmy zapalić znicze pamięci i zmówić modlitwę za te osoby, które walczyły o wolność Polski. Ci ludzie po śmierci nie mieli salwy honorowej, być może nie żegnali ich koledzy z formacji, dlatego my dzisiaj jesteśmy w mundurach. Chcemy pokazać, że my z ich walką i ideałami, o które walczyli, się identyfikujemy i chcemy je pielęgnować oraz przekazywać kolejnym pokoleniom – mówi Marcin Maślanka z Grupy Rekonstrukcji Historycznej „Gryf”.
Pierwszy etap akcji odbył się kilka dni temu. Posprzątano wówczas żołnierskie kwatery, które znajdują się na koszalińskim cmentarzu. – Część grobów jest skatalogowana. To kilkadziesiąt mogił żołnierzy z różnych formacji i różnych frontów. Myślę, że jest ich dużo więcej, ale o nich nie wiemy; wielu jeszcze nie zewidencjonowano, bo rodziny nie utrwaliły tego na pomnikach – zaznacza Marcin Maślanka. Zauważa, że groby są w różnym stanie, część z nich jest bardzo stara, część zarośnięta i zaniedbana, wymagająca pielęgnacji.
W Koszalinie jest także pochowana siostra rotmistrza Witolda Pileckiego, Maria Pilecka. GRH „Gryf”, która odtwarza żołnierzy wyklętych, również na jej grobie postawiła światełko pamięci. ‒ Ten grób jest odwiedzany, znajduje się pod opieką Pionierów Koszalina, ale mało osób wie, w którym miejscu się znajduje – dodaje Marcin Maślanka.
Wczoraj światełka zapłonęły także w Podborsku, na terenie dawnego Stalagu Luft IV oraz przy pomniku na miejscowej stacji kolejowej. Historia tego obozu jest wprawdzie krótka, ale zdaniem członków Grupy Rekonstrukcji Historycznej „Jack of Diamonds” warta poznania i przypominania.
W latach 1944‒45 na terenie stalagu przebywało około 10 tys. jeńców alianckich różnych narodowości, głównie Amerykanów, ale także 58 polskich pilotów. W marcu 1945 r. jeńcy zostali ewakuowani. W dwa miesiące mieli pokonać tej mroźnej zimy ponad 900 km. Wielu z ich nie przeżyło marszu śmierci.
– Obóz pochłonął las. Jest kierunkowskaz, jest pomnik, ale ktoś, kto trafi tam przypadkiem i się zatrzyma, nie będzie wiedział nic. Parę metrów dalej w lesie znajdują się pozostałości budynków. Oczyszczamy te podmurówki, chcemy też odnaleźć cmentarz obozowy – opowiada Paweł Urbaniak z "Jack of Diamonds" o rozpoczętej dwa tygodnie temu akcji przywracania pamięci o obozie alianckim.
– Jesteśmy w epoce komputerów i telewizorów, wygodnego siedzenia w domu. Chcemy, żeby młodzież cokolwiek wiedziała i mogła z tej wiedzy skorzystać. Nawet jeśli jedna osoba na sto się tym zainteresuje, to przekaże tę wiedzę dalej, ocali ją od zapomnienia – dodaje P. Urbaniak.